• O SZKOLE/HISTORIA 

           

          HISTORIA SZKOŁY PODSTAWOWEJ NR 10 W KONINIE  

           

           

          Rozdział I: (do 1934) 

           

          Choć historia Siedmioklasowej Publicznej Szkoły Powszechnej w Gosławicach zaczyna się 1 września 1927 r., to autor założonej tuż po drugiej wojnie światowej szkolnej kroniki zebrał w niej informacje również o wcześniejszych dziejach nauczania w tej miejscowości. Najstarsze zachowane wiadomości mówią o jednoklasowej szkole z rosyjskim językiem wykładowym, funkcjonującej w Gosławicach w ostatnich latach zaborów. O jej nauczycielu wiadomo tylko tyle, że nazywał się Nowakowski. 

          Kronika podaje, że pierwszym po odzyskaniu niepodległości kierownikiem szkoły był Stanisław Borowski, ale z dokumentów wynika, że we wrześniu 1918 r. został on mianowany przez konińskiego inspektora szkolnego na stanowisko nauczyciela szkoły w Witnicy (w gminie Rzgów), a ponieważ jego córka urodziła się w czerwcu roku następnego w Witnicy właśnie, do Gosławic przeniósł się najprawdopodobniej dopiero od 1 września 1919 r.  

          Dzięki życzliwości Czesława Rakowicza i jego rodzeństwa, którzy udostępnili nam dokumenty i zdjęcia swojego dziadka, wiemy, że Stanisław Borowski miał wtedy 55 lat i ponad ćwierć wieku doświadczenia w zawodzie nauczyciela. Przed 1918 r. uczył na kresach wschodnich Rzeczypospolitej, w okolicach Żytomierza.  

           

          U progu niepodległości gosławicka szkoła miała dwa oddziały, a zajęcia odbywały się w drewnianym domu, „który obecnie jest własnością ob. Marcinkowskiej”, informował w 1946 r. autor kroniki. Jest to zapewne ten sam budynek, na którego tle sfotografował się ze swoją córką Stanisław Borowski (FOT. 1). Pięć lat później placówka powiększyła się o kolejne dwa oddziały, co było też wynikiem wysiłków władz polskich na polu upowszechniania oświaty w młodym państwie. Jako jej kierownik Stanisław Borowski zarabiał wtedy 2400 marek polskich. W kronice odnotowano, że nauka odbywała się w domu, wynajętym od wójta Jana Sochy, ale bardzo możliwe, że poprzedni budynek był nadal wykorzystywany na cele szkolne. Potwierdza taki domysł Czesław Rakowicz, który słyszał od swojej mamy, że przed oddaniem do użytku nowej siedziby nauka w Gosławicach odbywała się w dwóch budynkach. 

          Wraz ze wzrostem liczby uczniów przybywało też nauczycieli. Kronika wymienia Grędkiewiczównę (imienia brak), Janinę Błażewiczównę (później Nowakowską) oraz Stanisława Ciesiołkiewicza. I znów to właśnie od Czesława Rakowicza i jego rodzeństwa otrzymaliśmy zdjęcie Janiny Nowakowskiej (FOT. 2), w otoczeniu uczniów. Zostało ono wykonane najprawdopodobniej na zakończenie pierwszego jej roku szkolnego w Gosławicach, a więc w czerwcu 1924 r. i jest najstarszą fotografią, jaka znajduje się obecnie w szkolnym archiwum. Nauczycielkę udało się zidentyfikować dzięki opisanemu z tyłu zdjęciu z drugiej połowy lat trzydziestych. Wynika z tego, że Janina Nowakowska przepracowała w szkole w Gosławicach co najmniej kilkanaście lat. Jej dalszych losów nie udało się nam niestety ustalić. 

          Dla Stanisława Ciesiołkiewicza z kolei szkoła w Gosławicach była pierwszym miejscem pracy w oświacie, po ukończeniu dziesięciotygodniowego „kursu metodyczno-pedagogicznego początkowego” w Koninie. Przepracował tutaj tylko jeden rok szkolny 1924/1925, po czym otrzymał przeniesienie do Szczepidła (obecnie gmina Krzymów). Tuż przed wojną był kierownikiem Publicznej Szkoły Powszechnej w Anielewie, której jest obecnie patronem, podczas wojny zginął bowiem w obozie Mauthausen-Gusen. 

           

          Kiedy ciasnota w rozrastającej się szkole zaczęła wszystkim coraz bardziej doskwierać, pojawiła się szansa na pozyskanie własnej siedziby, bowiem zabrakło pieniędzy na dokończenie, finansowanej z „dowolnych ofiar miejscowej ludności”, budowy domu ludowego i mleczarni w jednym gmachu. Inicjatorami inwestycji byli wójt Jan Socha i sekretarz gminy Jan Marciniak, którzy – jak możemy się domyślać – namówili radę, by gmina wzięła na siebie dokończenie budowy i przeznaczyła budynek na szkołę. 

          Zanim jednak do tego doszło, w lipcu 1925 r. zmarł 61-letni Stanisław Borowski.  

          Na stanowisku kierownika zastąpił go młody, bo 28-letni Wacław Rusin, pochodzący z Kramska, z rodziny o długich tradycjach pracy w oświacie, bowiem już jego dziadek Jan był przed laty nauczycielem. I to właśnie Wacławowi Rusinowi przyszło zapoczątkować nową erę w dziejach gosławickiej szkoły, bo to on 1 września 1927 r. przeprowadził ją do nowego gmachu już jako Siedmioklasową Publiczną Szkołę Powszechną w Gosławicach, jak od tej chwili brzmiała oficjalnie nazwa placówki.  

           

            

           

           

           

          Rozdział II: 1927-1939 

           

          Uczniowie i nauczyciele mieli do dyspozycji w nowym gmachu tylko trzy sale lekcyjne na parterze, a kierownik Wacław Rusin wprowadził się z żoną Julią do służbowego mieszkania, tyle bowiem zdążono do inauguracji nowego roku szkolnego oddać do użytku. Dopiero osiem lat później, w 1935 roku, wykończono ostatnią już klasę na piętrze i wyszykowano na strychu mieszkanie dla woźnego. Po dwóch kolejnych latach zdecydowano się na powołanie do życia Komitetu Rozbudowy Szkoły, którego zadaniem było, jak można przeczytać w szkolnej kronice, „wyszykowanie z piwnic kuchni dla gospodarstwa domowego, przybudowanie sali gimnastycznej i ubikacji”, czego przed wojną uczynić już się nie udało.  

          Wacław Rusin znajduje się zapewne na zdjęciu (FOT. 3), zrobionym jeszcze przed drewnianym budynkiem szkoły, na zakończenie ostatniego przed przeprowadzką roku szkolnego 1926/1927. Ze spisu szkół powszechnych i nauczycieli w okręgu łódzkim wynika, że rok później (1927/1928) oprócz niego w szkole w Gosławicach uczyło jeszcze sześcioro nauczycieli: Kazimierz Bąk, Józef Brudkowski, Wiktoria Milewska, Janina Nowakowska, Julia Rusinowa i Helena Satke. Wiadomo, że na zdjęciu z 1927 r. Janina Nowakowska siedzi w samym środku pięcioosobowego grona nauczycielskiego. Bardzo możliwe, że pani na lewo od niej to Julia Rusin. 

          Natomiast pewnym jest, że druga spośród trzech siedzących na prawo od nauczycieli dziewczynek to Jadwiga Kuszyńska, której córka przekazała nam to zdjęcie, a ubrana w białą sukienkę jej koleżanka obok to Antonina, córka Stanisława Borowskiego, która poszła do szkoły rok po śmierci ojca. Świadectwo, które otrzymała na zakończenie drugiej klasy, zostało wydane już przez Siedmioklasową Publiczną Szkołę Powszechną, a podpisali je wychowawczyni Helena Satke i kierownik Wacław Rusin (ILUSTRACJA 4). Oboje znajdują się najprawdopodobniej na fotografii z czerwca 1928 r. (FOT. 5). Cztery lata później kolejne świadectwo Antoniny Borowskiej podpisała już jako pełniąca obowiązki kierownika Julia Rusinowa.  

          Ani Zofia Jaworska (dzisiaj Ziajka), ani Mieczysław Bertrandt, którzy poszli do pierwszej klasy w 1933 r., Wacława Rusina nie pamiętają, bowiem już rok później kierownikiem szkoły w Gosławicach został (w drodze konkursu, jak można przeczytać w kronice) 37-letni Stefan Rybarczyk (FOT. 6). Państwo Rusinowie natomiast, po odejściu z Gosławic, podjęli pracę w Szczypiornie pod Kaliszem (dzisiaj dzielnica Kalisza). Wiadomo, że Wacław Rusin przeżył wojnę i zmarł w Kaliszu w 1959 r. 

          Rówieśnik poprzedniego kierownika, urodzony w Starym Mieście Stefan Rybarczyk, pracę w oświacie zaczynał w Barczygłowie. Po 1918 r. znalazł się na froncie wojny polsko-bolszewickiej, po której uzyskał stopień podporucznika. Zanim trafił do Gosławic, przez szesnaście lat był kierownikiem szkoły w Koszutach pod Słupcą, gdzie założył rodzinę i urodziła się dwójka jego dzieci. 

           

           

           

           

           

           

          Zapamiętano go w Gosławicach jako człowieka o niespożytej energii. Był nie tylko kierownikiem szkoły i nauczycielem, ale i naczelnikiem straży pożarnej oraz aktywnym działaczem kółek rolniczych i Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”. Jeszcze przez wiele lat po wojnie pamiętano, organizowane przez niego w szkole, zajęcia uniwersytetu ludowego, na które przyjeżdżali do Gosławic również utytułowani wykładowcy z dużych ośrodków akademickich.  

          Stefan Rybarczyk był jednak przede wszystkim nauczycielem. – Od piątej klasy miałam z nim historię – wspomina Zofia Ziajka. – Niezwykle ciekawie opowiadał i dlatego bardzo te lekcje lubiłam. A ilekroć mieliśmy coś zadane do nauczenia się w domu, to ja zaraz się zgłaszałam, że umiem. 

          Jako nauczyciel również robił więcej, niż wynikało z zakresu obowiązków. Organizował na przykład wycieczki i obozy harcerskie, o czym świadczą między innymi zachowane w rodzinnym archiwum fotografie (na FOT. 7: obóz w Tokarach pod Ślesinem). Harcerze jeździli też na dość dalekie wyprawy rowerami, między innymi do Ignacewa pod pomnik powstańców styczniowych. Natomiast do kina czy cyrku docierano do powiatowego Konina... wozami konnymi, pożyczonymi od miejscowych gospodarzy lub we dworze hrabiego Mieczysława Kwileckiego. Tak przynajmniej ustalili autorzy wspomnianego już opracowania na siedemdziesięciolecie szkoły. Dowiedzieli się też, że uczestnicy tych wypraw musieli mieć przynajmniej dobre wyniki w nauce. 

          Poza tym odbywały się oczywiście harcerskie zbiórki i ćwiczenia, w których od początku z wielkim zapałem uczestniczył syn Stefana Rybarczyka – Zygmunt. - Mój brat od dziecka należał do harcerstwa – wspomina jego młodsza siostra Zofia Skalska. - Kiedy tata jechał latem na kolejny kurs dokształcający, a my do dziadków, to Zygmunt wybierał się na obóz harcerski.  

          Był najmłodszym i najmniejszym członkiem zastępu „Kogutów”, co widać na zdjęciu z 1938 r. (FOT. 8). Zygmunt to ten pierwszy z lewej, z dumnie wypięta piersią i proporczykiem w dłoni. Z opisu na odwrocie fotografii wynika, że są na niej jeszcze: B. Maciejewski, L. Dębowski, Kaczmarek, H. Szkudlarek, J. Grzelak i B. Łętowski. Ta namiętność do harcerstwa nigdy Zygmuntowi nie przejdzie, o czym więcej w rozdziale VI???. 

          Razem z Zygmuntem byli w jednej klasie wspomniani już Zofia Ziajka i Mieczysław Bertrandt. - Wtedy chłopcy nie łobuzowali, trzeba było być grzecznym i posłusznym – wspomina pani Zofia. – Wystarczyło słówko pisnąć, a już była kara. Siedziało się w ławce spokojniutko jak trusia, bo nauczyciel przynosił ze sobą do klasy taką linię do bicia i jak ktoś nabroił, to zaraz obrywał. Pamiętam, że kiedyś chłopcy wyskoczyli z klasy przez okno prosto na posadzone tam kwiaty, to nauczyciel od matematyki chyba, Karmowski się nazywał, bił ich tą linią gdzie popadło.  

          Stosowanie kar cielesnych było powszechne, co potwierdzają wszyscy wspominający przedwojenną szkołę. – A jak się nie umiało, to szło się klęczeć na grochu – dodaje Mieczysław Bertrand.  

          Wspomnianą już Janinę Nowakowską zapamiętano z lekcji języka polskiego, choć przedwojenni uczniowie gosławickiego powszechniaka zastrzegają, że wtedy każdy z nauczycieli mógł prowadzić lekcje z dowolnego przedmiotu, dlatego trudno jest czasem ustalić, kto czego uczył. – Oprócz historii, lubiłam język polski z panią Szparagową, ale gorzej szło mi z matematyką, którą mieliśmy chyba z panem Karmowskim – wspomina Zofia Ziajka. – Pani Śliwińska uczyła nas przyrody albo geografii. To była stara panna, która mieszkała u Puchalskich, naprzeciwko posterunku policji.  

          Pani Zofia zapamiętała też Mariana Karbowskiego, choć ten nie mógł mieć z nią zajęć z „ćwiczeń cielesnych”, jak nazywano wtedy wychowanie fizyczne. – On był taki przystojny – wspomina. 

          - Karbowski miał z nami gimnastykę – potwierdza Mieczysław Bertrandt. – Ten przedmiot nie był traktowany zbyt poważnie, więc najczęściej graliśmy w palanta. Bo najważniejsza była matematyka i polski.  

          O grze w palanta wspominają też autorzy opracowania z 1997 r., z którego wynika, że używano do niej najczęściej „piłki szmacianej, wypełnionej ścinkami kauczukowej podeszwy. Kije do gry były także własnej produkcji i wykonane były z gałęzi dębowych lub leszczynowych.” Oprócz palanta na zajęciach z „ćwiczeń cielesnych” bardzo popularna była siatkówka i gra w dwa ognie. Nie wiadomo natomiast, dlaczego nie pozwalano na lekcjach wychowania fizycznego grać w piłkę nożną, która była zakazana nie tylko w Gosławicach. Kiedy sprzyjała pogoda, latem nauczyciel prowadził dzieci nad jezioro, a zimą na łyżwy lub z sankami na górkę.  

          Rok po objęciu kierownictwa przez Stefana Rybarczyka, oddano wreszcie do użytku ostatnią z sal lekcyjnych na piętrze szkolnego gmachu, zwiększając tym samym ich liczbę do dziewięciu, choć cztery kolumny, stojące przed głównym wejściem do budynku (FOT. 9) wciąż stały puste, a opierający się dzisiaj na nich taras, dobudowano dopiero po wojnie. W pamięci uczniów utrwalił się natomiast fakt, że ławki zrobił stolarz hrabiego Kwileckiego z drewna, które szkoła również otrzymała z dworu w Malińcu. 

          W tym samym czasie, w maju 1935 r., dla uczczenia pamięci zmarłego wtedy Józefa Piłsudskiego, posadzono przed szkołą dwie lipy, pod którymi zakopano zalakowane butelki z listami uczniów i nauczycieli (po 80 latach drzewom nadano imiona córek marszałka: Wandy i Jadwigi). Kilka miesięcy później, we wrześniu 1935 r. naukę w gosławickiej szkole rozpoczął Bronisław Jaworski. - Moją wychowawczynią była pani Wanda Kuznowicz (druga z lewej na FOT. 10 – dop. autora) – wspomina – która trzymała nas bardzo krótko. Pisaliśmy stalówkami, maczanymi w kałamarzu, stawianym w specjalnym otworze w górnej części ławki. Trzeba było bardzo uważać, bo jak się źle stalówkę w atramencie umoczyło, to zaraz kleks się robił. A podręczniki miałem używane, po starszej siostrze (Zofii Ziajce – dop. autora). Pamiętam, że uczyła mnie pani Patorowa (trzecia od prawej na wspomnianym wyżej zdjęciu – dop. autora), po wojnie zresztą też miałem z nią lekcje. Bardzo lubiłem panią Szparagową, bo dobra z niej nauczycielka była, wyrozumiała – podkreśla Bronisław Jaworski. 

          W opracowanej przed dwudziestoma laty historii szkoły można jeszcze przeczytać, że Regina Patorowa uczyła geografii, a Tadeusz Parada (pierwszy z lewej) – matematyki oraz... gry na skrzypcach, choć bardziej prawdopodobne wydaje się, że – jak każdy absolwent seminarium nauczycielskiego – potrafił grać na tym instrumencie i wykorzystywał tę umiejętność podczas zajęć z muzyki. Są tam jeszcze następujące nazwiska nauczycieli: Piątek i Trębaczkiewicz, obaj uczący fizyki i matematyki, oraz Ostrowska (rysunki), Stokowski (wychowanie fizyczne), Klonowski (historia), i wreszcie katecheta ks. Dominik Jędrzejewski (czwarty z lewej), który był jednocześnie proboszczem gosławickiej parafii. Na wspomnianym zdjęciu trzecia od lewej siedzi Janina Nowakowska, na prawo od księdza katechety – Stefan Rybarczyk, który (jak wynika z opisu na odwrocie fotografii) był jednocześnie wychowawcą siódmej klasy, a druga od prawej – Michalina Pęcherzewska. Zygmunt Rybarczyk, który tę fotografię opisywał, zanotował, że w górnym rzędzie stoją: J. Bąkiewicz, Szczepaniak, Prekaniak, G. (lub B.) Bartkowski, Kazimierczak, A. Budziński i Skąpski. Niżej stoją: Socha, Waszkiewicz i Kr. Socha. 

          Po południu nauczyciele organizowali dla swoich podopiecznych zajęcia pozalekcyjne, nazywane wtedy „ogniskami tematycznymi”. Działał teatrzyk szkolny pod opieką Reginy Patorowej oraz chór dziecięcy. Co tydzień zespół redakcyjny z innej klasy zmieniał zawartość gazetki ściennej „Echo Gosławickie". Powszechnie korzystano z księgozbioru, bardzo przyzwoicie wyposażonej biblioteki. Dzieci prowadziły też spółdzielnię uczniowską pod patronatem spółdzielni „Społem" z Cukrowni Gosławice, a przy szkolnym budynku założono ogródki, w których uczniowie siali i pielęgnowali warzywa. Te ogródki funkcjonowały co najmniej do lat siedemdziesiątych. 

          Wszyscy pamiętający tamte czasu wspominają też wydarzenie, które mocno wstrząsnęło społecznością Gosławic. Tragedia dotknęła Rozalię Szparagę (trzecia od prawej na FOT. 11), która pracę w tutejszej szkole podjęła od 1 września 1937 r. Przeniosła się z Chocenia pod Włocławkiem na własną prośbę, motywowaną faktem, że mąż jej pracował od 1932 r. w Gosławicach jako kierownik tutejszej poczty. W kilka lub kilkanaście miesięcy po jej przeprowadzce Edward Szparaga, mężczyzna zaledwie 35-letni, popełnił samobójstwo, co stało się powodem zakłóceń również w pracy szkoły. – Pamiętam jak pani Szparagowa przychodziła do szkoły w czarnej chustce zapłakana i prosiła: Bądźcie grzeczni, bo co ja przeżywam, to wy nawet nie wiecie – wspomina Zofia Ziajka. Sytuacja wymagała nawet interwencji Stefana Rybarczyka, co mocno utrwaliło się w pamięci jego córki również i z tego powodu, że rzecz wydarzyła się w 1938 r., kiedy Zosia była dopiero uczennicą pierwszej albo drugiej klasy, a jej koleżanką ze szkolnej ławki była córka państwa Szparagów. – Rodzice przychodzili do ojca ze skargami, że pani Szparagowa krzyczy na dzieci – pamięta Zofia Skalska – ale tata przeprowadził z nią poważną rozmowę i to się skończyło.  

          Bardzo ważną postacią w szkole był woźny, zwany „Wujem", zawsze służący radą i pomocą i z tej racji bardzo lubiany i szanowany przez uczniów. – Pan Kosiorkiewicz dzwonił na przerwy i na lekcje takim ręcznym dzwonkiem i palił w piecach – zapamiętał Mieczysław Bertrandt. – On był nie mniej ważny jak kierownik szkoły. Pilnował wszystkiego i gonił nas, kiedy trzeba było interweniować – dodaje Bronisław Jaworski.  

          W ostatnim przed wybuchem drugiej wojny światowej roku szkolnym do gosławickiego powszechniaka chodziło 473 uczniów z Gosławic i szesnastu innych wsi: Bielaw, Cukrowni Gosławice, Gaju, Honoratki, Janowa, Ludwikowa, Malińca, Pątnowa, Posady, Sokółek, Sulanek, Wieruszewa Górnego i Dolnego, Władzimirowa, Władysławowa i Woli Łaszczowej. W niektórych z tych miejscowości istniały szkoły czteroklasowe. 

          Według przywoływanego tu już kilkakrotnie opracowania z 1997 r. siódma, najstarsza klasa, liczyła 38 osób, w tym 17 dziewcząt i 21 chłopców. Jednym z nich był Jan Jakubowski, którego świadectwo ukończenia szkoły, udostępnione przez córkę Jadwigę Kozik, publikujemy (ILUSTRACJA 12).  

          Choć Zygmunt Rybarczyk był wtedy w szóstej klasie, również on skończył szkołę, bowiem w ówczesnym systemie oświatowym do siódmej klasy szli uczniowie, którym wystarczało świadectwo obowiązkowej szkoły powszechnej. Ponieważ syn kierownika zamierzał kontynuować naukę w konińskim gimnazjum, klasa szósta była jego ostatnią. Dzięki staraniom Stefana Rybarczyka, dwoje uczniów z klasy Zygmunta - Marian Szynalski i Franciszka Marczyńska - otrzymało stypendia z gminy na dalsze kształcenie w szkole średniej. Ich rówieśnicy, wśród nich Zofia Jaworska i Mieczysław Bertrandt, od września 1939 r. mieli uczyć się dalej w gosławickim powszechniaku. 

           

          Rozdział III Rybarczyk 

           

          Na tydzień przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego 1939/1940 Stefan Rybarczyk (FOT. 13) został powołany do wojska. – Miałam wtedy zaledwie osiem lat, ale wciąż mam przed oczami tatę w mundurze, jak zwraca się do pana Wincentego Kosiorkiewicza, woźnego w naszej szkole, że oddaje nas pod jego opiekę - wspomina Zofia Skalska. - Pan Wincenty był człowiekiem samotnym i tata bardzo go lubił, podobnie zresztą jak wszyscy chyba w szkole. I on faktycznie się nami, to znaczy mną, moim starszym bratem i mamą, zaopiekował. Na tyle, na ile mógł i potrafił. 

          Kiedy Niemcy wkroczyli do Gosławic, wyrzucili Lucynę Rybarczyk i dwójkę jej dzieci z mieszkania w szkole. Cała trójka przeniosła się na druga stronę ulicy, do domu młynarza Stanisława Kuszyńskiego, do którego piekarni dzieciarnia biegała podczas przerw po świeże bułki. To jego córka Jadwiga jest razem z Antoniną Borowską na zdjęciu z 1927 r.  

          Wkrótce okupanci wyrzucili z domu rodzinę młynarza i zakwaterowali zamiast nich dwie niemieckie rodziny, ale Rybarczyków pozostawili. Mała Zosia opiekowała się córką jednej z tych rodzin. – Kiedy zachorowałam na dyfteryt, pan Kosiorkiewicz uratował mi życie, przyprowadzając ze szkoły, gdzie stacjonowali niemieccy żołnierze, lekarza w mundurze, który dał mi odpowiedni zastrzyk – pamięta Zofia Skalska. – Ten człowiek powiedział mamie, że pomaga nam, bo w domu, w Austrii zostawił też taką małą dziewczynkę jak ja. 

          Jesienią 1939 listonosz przyniósł im kartkę, adresowaną częściowo cyrylicą. „Żyję – jestem zdrów i cały” – przeczytali najważniejszą dla nich informację. Stefan Rybarczyk napisał, że jest w obozie jeńców wojennych w Starobielsku, i że bardzo za nimi tęskni. Martwi się o najbliższych i często śni o nich. Miesiąc później przyszła druga kartka, datowana na 30 listopada 1939 r. „Jestem w ZSRR, czuję się zdrów” – napisał. „Piszcie do mnie dużo i często, nie czekając na moją odpowiedź, będzie to dla mnie najmilsza lektura.” – prosił (ILUSTRACJA 13). 

          A później nastała cisza, która trwała również wtedy, gdy z najbardziej nawet oddalonych pól bitewnych drugiej wojny światowej zaczęli wracać inni mężowie i ojcowie rodzin. – To był taki czas, że na widok sylwetki, choć trochę przypominającej ojca, podrywała mnie nadzieja, że to on – mimo upływu lat Zofia Skalska wciąż mówi o tym ze ściśniętym gardłem. 

          Po dwóch latach bezskutecznego czekania Lucyna Rybarczyk zdecydowała się wystąpić do sądu o uznanie męża za zmarłego. Inaczej nie mogła otrzymać po nim tymczasowej emerytury. 11 marca 1948 r. sędzia J. Landie (w protokole nie zapisano imienia) z Sądu Grodzkiego w Koninie napisał w uzasadnieniu swojej decyzji: „Powołane okoliczności prowadzą do wniosku, że Stefan Rybarczyk padł na polu walki przeciwko Niemcom”. 

          Ale rodzina wiedziała przecież, że było inaczej, więc wciąż próbowała dowiedzieć się czegoś konkretnego o losach ojca i męża. W kwietniu 1957 r. otrzymali z Polskiego Czerwonego Krzyża odpowiedź, że Biuro Informacji i Poszukiwań nie ma żadnej wiedzy o losach Stefana Rybarczyka. Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych dostali oficjalne zawiadomienie, że został zamordowany w Charkowie. 

          Przy okazji obchodów dziewięćdziesięciolecia szkoły dyrekcja Szkoły Podstawowej nr 10 postanowiła uczcić pamięć Stefana Rybarczyka, odsłaniając przed jej gmachem głaz z tablicą pamiątkową (FOT 14). 

           

          Rozdział IV: Wojna i powrót do szkoły 1939-1948 

           

          Wprawdzie 1 września 1939 r. dzieci poszły do szkoły, ale naukę szybko przerwało wkroczenie obcych wojsk. – Pamiętam, że w listopadzie Niemcy znów otworzyli szkołę, ale na początku marca przyjechała żandarmeria i zajęła wszystkie pomieszczenia – wspomina Zofia Ziajka, która miała wtedy iść do ostatniej już, siódmej klasy. Kierownikiem Niemcy zrobili Mariana Karbowskiego, zatrudnili też panie Patorową, Szparagową, Śliwińską i Piątkową. 

          Po zamknięciu szkoły polskie dzieci mogły co najwyżej pracować. W maju 1942 r., kiedy skończyła już 16 lat, pani Zofia została przez Niemców wywieziona na roboty w okolice Magdeburga. Wróciła dopiero w 1945, przez dwa tygodnie pokonując pieszo długą drogę do domu. Mieczysław Bertrandt miał więcej szczęścia, bo wysłano go do pracy znacznie bliżej – układał drugi tor kolejowy w Koninie i okolicy oraz budował parowozownię. Zygmunt Rybarczyk zamiast do gimnazjum codziennie chodził do pracy w gosławickiej cukrowni, a kiedy skończyła się kampania cukrownicza, zabrano go do fabryki broni w Poznaniu.  

          Szkoła ruszyła natychmiast po ucieczce Niemców. Ponieważ wciąż nie były znane losy Stefana Rybarczyka, stanowisko kierownika szkoły powierzono Józefowi Brudkowskiemu, który pracował już tutaj w roku szkolnym 1927/1928. Jednak żadna z osób, wspominających lata przedwojenne w gosławickim powszechniaku, nie pamiętała Józefa Brudkowskiego, jest zatem bardzo możliwe, że tych kilka lat przed 1939 r. pracował gdzie indziej. Z wojny nie wrócił również ksiądz Dominik Jędrzejewski, który w 1942 r. zginął w obozie koncentracyjnym w Dachau. 

          Nowy kierownik zjawił się w Gosławicach 10 lutego i zastał budynek szkolny zdewastowany, a co gorsza zniszczone było nie tylko wyposażenie, ale i cała dokumentacja, co sprawia, że tak trudno jest nam dzisiaj przedwojenną historię szkoły odtworzyć.  

          Kronika informuje, że „ławki szkolne na wpół zniszczone i połamane poczęto ściągać z różnych stodół, szop. Podobna historia była z szukaniem stolików i krzeseł do klas. Biurko do kancelarii i kilka krzeseł otrzymała szkoła z mebli zarządu gminnego. W ten sposób urządzono kancelarię i pięć klas szkolnych. Z innych potrzeb dla szkoły otrzymano z gminy 350 zeszytów, kredę, atrament szkolny, jeden kubeł do wody, jedną miednicę, cztery ręczniki, kawałek płótna na chorągiew szkolną i liczydła biurowe.”  

          Nie było podręczników i jakichkolwiek pomocy naukowych. Na prośbę kierownika dzieci poznosiły do szkoły trochę książek, z których powstała biblioteka szkolna. Przyniesiono mocno podniszczone fizyczną i polityczną mapę Polski. Antoni Maciejewski, pracownik umysłowy dóbr Gosławice, ofiarował szkole globus w dobrym stanie, a przedwojenny woźny Wincenty Kosiorkiewicz oddał przechowywany szkolny zegar. Pan Wincenty wkrótce wyjechał z Gosławic, a jego miejsce zajął nowy woźny Józef Żuchelkowski.  

          W pierwszej po wojnie radzie pedagogicznej oprócz Józefa Brudkowskiego wzięli udział Regina Patorowa i Rozalia Szparagowa oraz Maria Szczepaniak. Tydzień później dołączyła do nich Aniela Śliwińska, która, podobnie jak dwie pierwsze panie, też uczyła w Gosławicach przed wojną. Zatrudniona w kwietniu kolejna nauczycielka, po dwóch miesiącach zwolniła się z pracy, żeby podjąć studia w Poznaniu.  

          Pod datą 12 lutego 1945 r. pojawił się w kronice następujący zapis: „Rok szkolny 1944/1945 rozpoczęto wywieszeniem chorągwi na maszt. Oznajmiło to miejscowej i okolicznej ludności, że rozpoczęło się życie szkolne w polskiej szkole i dla polskich dzieci.” 

          – Do szkoły miałem iść we wrześniu 1939 r., ale nie poszedłem, więc podczas wojny uczyłem się dużych liter z babcinej książeczki do nabożeństwa – pamięta Kazimierz Szabelski. – Kiedy skończyła się wojna, umiałem się podpisać, dodać, odjąć i podzielić, więc dali mnie od razu do drugiej klasy. To się odbyło w ten sposób, że jak żeśmy poszli pierwszy raz do szkoły, kierownik Józef Brudkowski podzielił nas na boisku na trzy grupy: co nie umieją czytać ani pisać, którzy już trochę potrafią czytać, pisać i liczyć oraz tych, co przed wojną chodzili do szkoły.  

          Spośród 430 dzieci, które zgłosiły się do szkoły, najliczniejsza była ta pierwsza grupa i z nich utworzono pięć klas pierwszych. Powstały też dwie klasy drugie i po jednej trzeciej i czwartej. Utworzono również drugą szkołę dla 135 dorosłych uczniów o trzech „poziomach naukowych”, która odbywała swoje zajęcia po południu. - Po wojnie chodziłem do szkoły z pół roku i zaliczyli nam od razu wszystkie trzy klasy – pamięta Bronisław Jaworski. – Nie było śpiewu ani takich tam, tylko same konkrety.  

          Pierwszy rok szkolny zakończył się w 19 lipca 1945 r. „Z klasy pierwszej do klasy trzeciej przeszło 50 uczniów” – zapisano w kronice. Spośród trzynaściorga uczestników kursu dla dorosłych egzaminu nie zdała tylko jedna osoba. 

          Skład klas ciągle się zmieniał, bo dzieciom robiącym szybkie postępy w nauce zaliczano w ciągu roku dwa albo i trzy lata. Inni z kolei porzucali naukę po roku, dwóch lub trzech latach. Spore też były niekiedy różnice wiekowe między uczniami tej samej klasy. Kończąc szkołę Kazimierz Szabelski (oznaczony numerem 1 na FOT. 17) miał 16 lat, ale najstarsza jego koleżanka ze szkolnej ławki Anna Jaworska (dzisiaj Kałużyńska) właśnie osiągnęła pełnoletność, a szóstka najmłodszych koleżanek i kolegów – obchodziła dopiero czternaste urodziny. 

           

           

          Anna Jaworska powinna była zresztą pójść do szkoły jeszcze we wrześniu 1938 r., ale w wyniku błędnego zapisu roku urodzenia w dokumentach szkoły, który jeszcze dzisiaj można znaleźć na jej arkuszu ocen, została do niej wysłana dopiero rok później, kiedy wojna uniemożliwiła dalszą naukę. Dzisiaj sama nie potrafi rozpoznać się na klasowym zdjęciu z czerwca 1949 r., choć poznaje nauczycielkę Marię Szczepaniak (nr 11 na tymże zdjęciu).  

          Alicja Cybart (dzisiaj Łętowska, nr 13 na klasowym zdjęciu) była od niej młodsza aż o trzy lata, więc nic dziwnego, że wcale jej nie pamięta. Na klasowym zdjęciu, zrobionym na zakończenie nauki w szkole, rozpoznaje za to ponad połowę osób: - W górnym rzędzie stoją Czesław Czerniak (3), Stefan Fekner (4), Wojtek Żabicki (5) i dwaj Tadeusze: Kamiński (6) i Rybczyński (7) - wymienia. – Obok Kazia Szabelskiego (1) stoi Krysia Tomaszewska. A tutaj jest Stefa Zygnierska (8), z którą siedziałam w jednej ławce. Obok Stefy, tej w sukience w kratkę, jest Genia Kazimierczak (9), ona była chyba córką piekarza. Następna jest Irena Wesołowska (10) a obok niej nauczycielka Maria Szczepaniak (11) - ona chyba z Pątnowa była i uczyła rosyjskiego. Między mną a panią Szczepaniak widać Wiktora Grzeszcza (12), a po drugiej mojej stronie stoi Eleonora Krauze (14). Ostatnia z prawej strony jest Janina Kasprzak (15). Z tych czterech chłopców, którzy siedzą przed nami, rozpoznaję Henia Wysockiego (16) i Stefana Krauze (17), brata Eleonory.  

          Pełną listę klasy siódmej (bez nazwiska Anny Jaworskiej) z czerwca 1949 r. zamieszczono w kronice szkolnej pod jej zdjęciem (ILUSTRACJA 18).  

          – Tak jak i dzisiaj mieszkałam w Honoratce, więc pierwsze cztery lata chodziłam do szkoły w Cukrowni, gdzie uczyła nas pani Józefa Kotter – wspomina Alicja Łętowska. - W Gosławicach naszą wychowawczynią była z kolei pani Węckowska, ale najbardziej utkwiła mi w pamięci pani Szparagowa. Kiedy wchodziła do klasy, wszyscy siedzieli w ławkach, trzymając ręce tak – zakłada ręce za plecy. – Była ostra, ale nieoceniona jako nauczycielka. Nigdy nie krzyczała, ale mogła wyjść z klasy i nadal było cicho. I to nie wynikało z tego, że się jej baliśmy – to był respekt, połączony z szacunkiem. Podobnie było zresztą z panią Nawrocką, która uczyła nas fizyki. Była tak mała, że ginęła między nami, ale jak wchodziła do klasy, była cisza i spokój. 

          Pani Alicja jeszcze dzisiaj krzywi się na wspomnienie smaku tranu, który był wtedy (i wiele jeszcze lat później) podawany dzieciom dla uzupełnienia niedoboru witamin i zapobiegania krzywicy. Dzisiaj połyka się go w kapsułkach, ale wtedy ten tłuszcz, otrzymywany z wątroby niektórych ryb lub tkanki tłuszczowej ssaków morskich, był podawany łyżką do zupy w postaci płynnej. 

          Wojenne niedożywienie i ciężkie przejścia odbiły się na zdrowiu tak uczniów jak i nauczycieli. – Kierownik Józef Brudkowski, który uczył nas matematyki, opowiadał nam, jak poszedł w 1939 na front i potem trafił do obozu jenieckiego – wspomina Kazimierz Szabelski. - W niewoli zachorował na płuca i potem już zdrowie mu szwankowało.  

          Józef Brudkowski zachorował na tyle poważnie, że na początku września 1947 r. inspektor szkolny zdecydował o przekazaniu obowiązków kierownika szkoły w Gosławicach Feliksowi Kubiakowi, który został tutaj zatrudniony nieco ponad rok wcześniej. 

          Choć urodził się prawie 250 kilometrów od Gosławic, Feliks Kubiak zjawił się na terenie gminy krótko po uzyskaniu w 1930 r. dyplomu nauczyciela szkół powszechnych w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim w Tomaszowie Mazowieckim, z którego okolic pochodził. Powierzono mu wówczas pełnienie obowiązków nauczyciela kontraktowego w jednoklasowej Publicznej Szkole Powszechnej w Janowie, by już po kilku miesiącach przenieść do szkoły pięcioklasowej w Helenowie. Obie miejscowości należały wówczas do gminy Gosławice. W 1942 r. został wywieziony na roboty do Niemiec, gdzie pracował jako robotnik rolny. Po wyzwoleniu pracował do kwietnia 1946 r. w polskiej szkole w obozie przejściowym w Osnabruck. 

          To właśnie Feliks Kubiak założył i przez wiele lat sumiennie prowadził kronikę Szkoły Powszechnej w Gosławicach (jej pierwsza strona na ILUSTRACJI 19), utrwalając dla następnych pokoleń pamięć o dziejach gosławickiej oświaty, która dzisiaj jest bezcennym źródłem wiedzy na ten temat. Ale uczniowie bardziej zwracają uwagę na słabości swoich, poważnych i na co dzień budzących respekt nauczycieli. – Kierownik Feliks Kubiak ciągle ganiał za gołębiami – wspomina Alicja Łętowska – które od czasu do czasu na niego narobiły, czego widome ślady mieliśmy nie raz okazję, ku swojej uciesze, oglądać.  

          Oprócz informacji wielką wartością szkolnej kroniki są zdjęcia, głównie kończących szkołę klas siódmych. Pierwsze pojawiło się w czerwcu 1949 r. i jest to właśnie tak szczegółowo opisana wyżej fotografia klasy Kazimierza Szabelskiego, Alicji Cybart (Łętowskiej) i Anny Jaworskiej (Kałużyńskiej). 

          Kilka miesięcy po przekazaniu obowiązków kierownika szkoły Józef Brudkowski wyjechał do sanatorium na dalsze leczenie, ale we wrześniu 1947 r. udzielono mu urlopu do czasu przejścia na emeryturę, jak napisano w kronice, choć bardziej prawdopodobne jest, że chodziło o rentę, bowiem miał wtedy dopiero 43 lata. Jednocześnie z dniem 1 września 1947 r. już na stałe powierzono Feliksowi Kubiakowi kierowanie szkołą. Półtora roku później Józef Brudkowski zmarł, a w jego pogrzebie, który odbył się w Gosławicach 4 marca 1949 r., wzięła udział cała szkoła.  

          W trzecim z kolei roku szkolnym 1946/1947 dziesięć klas uczyło ośmioro nauczycieli. Dziewiątą była katechetka Zofia Wiewiórska, a dziesiątą Władysława Studzińska, która uczyła języka francuskiego w „klasie szóstej przyspieszonej”. Rok później klas było dziewięć. Zatrudniono wtedy Marię Żółtowłos jako dodatkową katechetkę „na godziny”, a w składzie grona pedagogicznego kronika wymienia jeszcze Wacława Matulko, którego zapamiętano z kresowego akcentu. W 1948 r. dwukrotnie otrzymał kilkutygodniowe urlopy na poratowanie zdrowia, a we wrześniu 1949 r. zmarł w wieku 59 lat i został pochowany w Gosławicach. W lutym 1948 r. pracująca w Gosławicach jeszcze od czasów przedwojennych Regina Patora przeniosła się do szkoły w Słupcy. 

           

          Rozdział V: Stalinizm 1948-1953 

           

          Rok szkolny 1948/1949 rozpoczął się podobnie, jak wszystkie do tej pory inauguracje: uroczystym nabożeństwem w kościele parafialnym, w którym „wzięła udział dziatwa szkolna, nauczycielstwo, rodzice dzieci oraz starsze społeczeństwo”. W kronice odnotowano również, że „po nabożeństwie naukę do dzieci z racji rozpoczęcia roku szkolnego wygłosił miejscowy proboszcz ks. Alfons Hytry.” Z kościoła wszyscy przeszli do domu parafialnego, gdzie do uczestników uroczystości przemówił kierownik Feliks Kubiak oraz przedstawiciele młodzieży i rodziców. 

          I było to ostatnie rozpoczęcie roku szkolny, podczas którego mający wieloletnią tradycję ceremoniał inauguracji zajęć mieszał się jeszcze z nowymi elementami, co widoczne było przez pierwsze cztery powojenne lata: pierwszomajowe pochody poprzedzały akademie dla uczczenia Konstytucji 3 maja, a śpiewanie Roty nie kłóciło się z Międzynarodówką. 

          Jednak już w grudniu 1948 atmosfera w szkole zaczęła się zmieniać. Odbyło się wtedy zabranie rady pedagogicznej w sprawie „uczczenia Kongresu Zjednoczeniowego Partii Robotniczych”. Grono nauczycielskie postanowiło „stanąć do apelu ludzi pracy i włączyć się w twórczy czyn przedkongresowy, pociągając za sobą młodzież szkolną i pozaszkolną, wśród której pracuje”. Uczniowie zobowiązali się natomiast uporządkować po lekcjach nowe boisko szkolne oraz „rozpocząć współzawodnictwo w nauce i zorganizować wzajemną pomoc dla podniesienia poziomu nauki”, a także czytać prasę i słuchać pilnie audycji radiowych „w czasie trwania Kongresu dla podniesienia wiedzy, i zdobyte wiadomości przekazywać naszemu otoczeniu.” W ten sposób do również do gosławickiej szkoły dotarł stalinizm. 

          We wrześniu 1949 r. naukę w Gosławicach rozpoczęło jedenaście klas. Tym razem inauguracja odbyła się w remizie strażackiej, a przemówienie do „dziatwy szkolnej” wygłosił kierownik szkoły. Mówił o dziesiątej rocznicy wybuchu wojny i klęski wrześniowej, której przeciwstawił „wielkie osiągniecia Polski Ludowej”. Zachęcał młodzież do włączenie się w „wielką walkę o pokój”. 

          12 października po raz pierwszy zorganizowano akademie klasowe w rocznicę bitwy pod Lenino. Miesiąc później we wszystkich klasach przeprowadzono pogadanki na temat życia i dokonań Konstantego Rokossowskiego, radzieckiego marszałka o polskich korzeniach, który właśnie został polskim ministrem obrony narodowej. Jego życiorys odczytano nawet na zebraniu komitetu rodzicielskiego. 

          W grudniu tego samego roku odbyło się posiedzenie Rady Pedagogicznej „w związku z 70. rocznicą urodzin Wielkiego Wodza Proletariatu Józefa Stalina”, po czym nauczyciele przeprowadzili we wszystkich klasach pogadanki na temat jego życia, działalności i znaczenia, a uczniowie wysłali do ambasady ZSRR 215 kart „z życzeniami dla Generalissimusa Józefa Stalina”.  

          - Nie pamiętam pisania tych kartek – Edward Brzęczek, wojewoda koniński w latach 1980-85, wcześniej dyrektor FUGO, jest chyba najbardziej znanym absolwentem Szkoły Powszechnej w Gosławicach. Nie pamięta tego również Elżbieta Cybart (dzisiaj Kamińska), która chodziła z nim do jednej klasy. – Bardziej zapamiętałam figle, jakie robili moi koledzy – wspomina. – Zaraz po wejściu do klasy kierownik Kubiak z impetem siadał na krześle i któregoś razu chłopcy mu to krzesło rozebrali i potem złożyli, ale już bez kleju. On jak zwykle klapnął na to krzesło i wtedy wszystko się rozpadło, a Kubiak znalazł się na podłodze – śmieje się pani Elżbieta.  

          Dla Edwarda Brzęczka ten rok szkolny był wyjątkowy z zupełnie innego powodu, bowiem nie otrzymał promocji do następnej klasy, choć na świadectwie miał prawie same piątki i tylko dwie czwórki. - Te czwórki były ze śpiewu, bo nie umiałem polskich pieśni śpiewać, i z polskiego, bo zarzucani mi, że za szybko mówię – przypomina sobie Edward Brzęczek, który naukę w gosławickiej szkole rozpoczął we wrześniu 1948 r., zaraz po przyjeździe z Belgii, dokąd jego rodzice wyjechali przed wojną w poszukiwaniu pracy. Miał dziewięć lat i świadectwo ukończenia klasy... czwartej. - W Belgii chodziło się do szkoły od szóstego roku życia - wspomina - a ja na dodatek przez trzy lata zrobiłem cztery klasy. 

          Władze oświatowe w Koninie nie chciały się początkowo zgodzić na przyjęcie dziewięciolatka do piątej klasy, ale w końcu uległy. Być może urzędnicy liczyli na to, że chłopak sobie nie poradzi, ale jeśli tak było, to mocno się rozczarowali. Na koniec roku szkolnego wypisano mu więc świadectwo ze znakomitymi ocenami i adnotacją: „niepromowany z powodu przyspieszonego wieku". Wiele wskazuje na to, że tej decyzji nie podjęto w szkole, bo - jak twierdzi Edward Brzęczek - jego ojciec nawet do ministerstwa pisał w tej sprawie i niczego nie wskórał. - Za to później mieli ze mną problemy, bo nie chciałem do szkoły chodzić. No bo skoro miałem takie dobre oceny, z jakiej racji miałem piątą klasę powtarzać? Przyjeżdżali do Woli Łaszczowej, żeby mnie przekonać, aż w końcu dałem się uprosić i gdzieś tam przed Bożym Narodzeniem poszedłem do szkoły. 

          Mimo tych perturbacji Edward Brzęczek dobrze wspomina szkołę w Gosławicach, szczególnie Rozalię Szparagę, z którą zetknął się ponownie, kiedy po latach – już jako wojewoda – przyjechał wizytować swoją podstawówkę. 

          Świadectwa Edwarda Brzęczka z tego roku nie mamy, ale udostępniła nam swoje koleżanka z jego klasy, wspomniana wyżej Elżbieta Kamińska (z domu Cybart). Publikujemy je (ILUSTRACJA 20) przede wszystkim po to, by pokazać jedną z nieustannie zmienianych nazw szkoły, która wtedy brzmiała: Szkoła Ogólnokształcąca Stopnia Podstawowego w Gosławicach. 

          Rok szkolny 1950/51 nie różnił się zbytnio od poprzedniego: filmy naukowe i oświatowe, świętowanie kolejnych rocznic, posiedzenia rady pedagogicznej, czyny i pochody pierwszomajowe oraz badania lekarskie dzieci, które poznały też co to walka ze stonką ziemniaczaną, zrzucaną jakoby na polskie socjalistyczne pola przez amerykańskich imperialistów. Walczono też z „chwastami i chrabąszczem”. 

          W ramach lekcji uczniowie poznawali ciężką pracę ludu pracującego w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Malińcu („celem zapoznania się z racjonalną gospodarką” zapisano w kronice), na odkrywce węgla brunatnego w Morzysławiu, czy w Cukrowni Gosławice. W maju 1951 r. uroczystą akademią uczczono zakończenie w gminie Gosławice walki z analfabetyzmem, a z okazji dnia dziecka we wszystkich klasach zostały wygłoszone pogadanki, których uczniowie musieli teraz wysłuchiwać nieustannie przy każdej okazji. Oglądali też dużo filmów radzieckich. Na przykład „Burza nad Azją”, „Obrona Stalingradu”, „Człowiek z karabinem” albo „Zdobycie Berlina” w dwóch częściach. 

          Uczniowie mobilizowali też dorosłych do lepszej pracy i na przykład 22 października 1950 r. przemaszerowali przez Gosławice, niosąc przygotowane w szkole hasła i transparenty „celem wzmocnienia realizacji zadań gospodarczych”. Bardzo intrygujący jest wpis w kronice z 13 października, informujący o  „naradzie produkcyjnej rady pedagogicznej z udziałem czynnika społeczno-politycznego, której tematem było: jak podnieść wydajność pracy i jakimi środkami należy walczyć o lepsze wyniki wychowania i nauczania”. Ale skoro na koniec poprzedniego roku szkolnego stwierdzono, że „produkcja szkoły wynosi 96 proc.”, „narada produkcyjna” wydaje się takiego sformułowania naturalną konsekwencją. 

          Zanim w połowie lat pięćdziesiątych skończył się stalinizm, z początkiem roku szkolnego 1954/1955 Szkoła Podstawowa w Gosławicach zyskała dwuklasową filię w Malińcu dla 38 dzieci. Jej pierwszą nauczycielką była Władysława Dużak (trzecia z lewej na FOT. 21), do której dołączyła też Zofia Dąbrowska (po zamążpójściu Sztamblewska). Ponieważ dwa lata później były to już cztery klasy z ponad siedemdziesięciorgiem uczniów, od roku szkolnego 1957/1958 w Malińcu utworzono odrębną szkołę, która wkrótce przeprowadziła się do dworu hrabiego Mieczysława Kwileckiego. 

          W 1954 r. naukę w gosławickiej szkole rozpoczęła też Regina Włodarczyk (dzisiaj Nowakowska), która udostępniła nam zdjęcie swojej mamy Józefy Kuszyńskiej z 1927 r. (FOT. 3). Do szkoły w Gosławicach chodziła cała jej rodzina: mama i brat mamy, dwoje jej starszego rodzeństwa oraz ona sama w latach 1954-1961. W początkowych klasach jej wychowawczynią była żona kierownika Kubiaka, a w starszych - Karol Sztamblewski, ceniony matematyk. Feliks i Maria Kubiakowie są na zdjęciu z pierwszej klasy Reginy Nowakowskiej (FOT. 22) i razem z całym gronem pedagogicznym na fotografii, zrobionej na zakończenie szkoły w 1961 r. (FOT. 23).  

           

          Rozdział VI 1956-1967 

           

          Po październikowym przełomie z 1956 r. ideologiczny gorset w życiu społecznym, a więc również w szkole, uległ poluzowaniu. W styczniu 1957 r. przywrócono naukę religii, a w kwietniu tego samego roku w szkole odbyły się rekolekcje, na które dano uczniom trzy dni wolne od nauki. Nie trwało to długo, bo w lipcu 1961 r. uchwalono nową ustawę o systemie oświaty i wychowania, która ponownie usunęła religię ze szkół. 

          Sama szkoła nie zmieniła się za bardzo od czasów zakończenia wojny: uczniowie wciąż pisali w zeszytach stalówkami maczanymi w kałamarzach z atramentem i jeszcze w latach sześćdziesiątych chodzili do toalety, znajdującej się na zewnątrz budynku. – To było okropne – wspomina Piotr Karpina, uczeń tutejszej podstawówki w latach 1960-1968. - Tylko dziura w podłodze i miejsce na stopy.  

          Wciąż też używano ręcznego dzwonka. Do marca 1960 r. początek i koniec lekcji oznajmiał nim Józef Żuchelkowski (FOT. nr ), który obowiązki szkolnego woźnego objął jeszcze w 1946 r. Zmarł kilka miesięcy później, a w jego pogrzebie, oprócz grona pedagogicznego, wzięły udział starsze klasy z czterech roczników. 

          – Dzwonek wisiał na parterze, na prawo od wejścia na schody – pamięta Wiesław Wanjas, rówieśnik Piotra Karpiny z równoległej klasy B, który rozpoczął naukę już po odejściu Józefa Żuchelkowskiego. – Woźny, to chyba był pan Franciszek Piskorz, miał taki haczyk i wprawiał nim go w ruch. Nie pamiętam, żeby za moich czasów, a więc do roku 1968 zastąpiono go dzwonkiem elektrycznym.  

          Ale pierwsze jaskółki zmian pojawiały się już wtedy. W 1960 r. z okazji Dnia Nauczyciela każdy pedagog otrzymał w prezencie od dyrekcji Elektrowni Konin i zarządu Gminnej Spółdzielni, które zorganizowały uroczystość, wieczne pióro. – My nadal pisaliśmy stalówkami – wspomina Wiesław Wanjas - bo mało kogo było stać na wieczne pióro. Używało się przeważnie tańszych tak zwanych krzyżówek, po 20-30 groszy, niektórzy tylko mieli lepsze jaskółki. Wkładało się taką stalówkę w obsadkę plastikową albo drewnianą i maczało w kałamarzu. Najgorzej jak ktoś wrzucił do atramentu kawałek bibułki czy inny papierek i stalówką się o to zaczepiło – kleks gotowy. 

          Powoli pojawiały się już również długopisy, o czym świadczy wpis w kronice z początku 1965 roku na temat wygranego przez gosławicką podstawówkę, konkursu „Dziś oszczędzam w SKO, jutro w PKO”, informujący, że jeden z uczniów wylosował jako nagrodę długopis. Pozostali dostali: skarbonkę, książkę i notes szkolny.  

          W październiku 1956 r. szkoła zdobyła nowy, niezwykle pomocny sprzęt biurowy, jakim była maszyna do pisania. Pieniądze na jej zakup zgromadzono, organizując loterię fantową. Sześć lat później komitet rodzicielski zafundował szkole za olbrzymią na owe czasy sumę 13200 zł inną techniczną nowinkę: telewizor – którego marki nie udało się niestety odczytać. A skoro przy technologicznych nowinkach jesteśmy, warto też wymienić wydarzenie z października 1970, kiedy – jak to lakonicznie zostało zapisane w kronice - „odbył się dla uczniów naszej szkoły koncert stereofoniczny”. 

           

          Ale najważniejszą zmianą było wydłużenie nauki z siedmiu do ośmiu lat. W czerwcu 1966 odbyło się w Gosławicach ostatnie zakończenie roku z udziałem klas siódmych. Wzięło w nim udział tylko dziewiętnaścioro uczennic i uczniów dwóch najstarszych klas, którzy urodzili się do połowy roku 1952. Pozostałych 26 osób kontynuowało naukę w klasie ósmej, która opuściła szkołę dopiero 17 czerwca 1967 r. (LISTA KLASY Z KRONIKI, str. 212 – chociaż zdjęcie) Rok później świadectwa ukończenia szkoły otrzymały już obie ósme klasy, a wśród absolwentów znaleźli się wspomniani już Piotr Karpina i Wiesław Wanjas oraz koleżanka z klasy tego ostatniego Barbara Rybarczyk (dzisiaj Zielińska), wnuczka Stefana Rybarczyka. 

          Inaczej niż dzisiaj rok szkolny dzielił się wówczas na cztery okresy (semestry były tylko na studiach): do połowy listopada, kiedy przypadały trzydniowe ferie, przeznaczane przeważnie na jesienne wykopki (za późno na wykopki!), do połowy roku szkolnego i do połowy mniej więcej kwietnia. 

          Natomiast w 1960 roku do gosławickiej szkoły znów wrócili dorośli. Wiązało się to ze zmianą polityki kadrowej kopalni, która zaczęła wymagać od swoich pracowników co najmniej podstawowego wykształcenia. Jeśli ktoś nie miał ukończonych siedmiu klas, nie miał co liczyć na awans, czy pacę przy bardziej zaawansowanym technicznie sprzęcie, co wiązało się z większymi zarobkami. W połowie października utworzono dwie klasy z osób, które postanowiły uzupełnić wykształcenie podstawowe: piątą z 11 uczniami i siódmą z szesnastką dorosłych uczniów. 

           

          Socjalistyczna ideologia nadal była obecna na lekcjach, ale już nie tak intensywnie jak przed 1956 rokiem. Przed III Zjazdem PZPR (1959 r.) we wszystkich klasach odbyły się pogadanki na ten temat, a dwa lata później, przed wyborami do Sejmu, kierownik szkoły zaapelował do dzieci, by ich rodzice wypełnili swój obywatelski obowiązek i poszli głosować. W lutym 1962 r. uczniowie musieli wysłuchać referatu z okazji dwudziestej rocznicy utworzenia Polskiej Partii Robotniczej, a w listopadzie każdego roku uczestniczyli w akademiach z okazji kolejnych rocznic Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, zapisywanej oczywistym dla każdego skrótem WSRP.  

          Świętowano też kolejne rocznice powstania Armii Czerwonej, składając przy tej okazji kwiaty na grobie żołnierzy radzieckich (FOT), pochowanych w miejscu dzisiejszego ronda Batalionów Chłopskich. Manifestowano pierwszego maja a dziewiątego deklamowano wiersze z okazji kolejnych rocznic zwycięstwa nad hitleryzmem. Szczególnie uroczysta akademia odbyła się 22 kwietnia 1970 w setną rocznicę urodzin Lenina.  

          Ale z czasem z nie mniejszym namaszczeniem zaczęto świętować rocznice strajku szkolnego we Wrześni (zapis w kronice z 28 maja 1966 r.), a w 1968 r. odbyła się akademia z okazji 50. rocznicy Powstania Wielkopolskiego. Szczególnym wydarzeniem w styczniu 1965 r. było wspólne oglądanie przez trzy najstarsze roczniki uczniów bezpośredniej transmisji telewizyjnej z pogrzebu byłego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla w Londynie. 

          Dzień Górnika świętowano 4 grudnia, ale już Dzień Nauczyciela - inaczej niż dzisiaj – pod koniec listopada. W przeddzień Wszystkich Świętych składano kwiaty pod wspomnianym wcześniej obeliskiem żołnierzy radzieckich, ale też na grobach byłych nauczycieli gosławickiej podstawówki. Z zapisów w kronice wynika, że w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych 8 marca wręczano nauczycielkom po kwiatku i czekoladce. W 1967 r. odbyło się to nieco inaczej, bo razem z kwiatkami dzieci wręczyły im własnoręcznie wykonane naszyjniki.  

           

          W czerwcu 1957 r. szósta i siódma klasa wybrały się do budowanej po sąsiedzku elektrowni, do której cztery miesiące później dostarczono pierwszą tonę węgla z odkrywki Gosławice. Przewieziono ją po torach, właśnie wtedy położonych na nasypie, który oddzielił wieś od dzisiejszej ulicy Przemysłowej. Pojawienie się dużych zakładów przemysłowych miało ten pozytywny skutek, że ich kierownictwa chętnie wspierały pobliską szkołę, szczególnie elektrownia, która stała się dla gosławickiej podstawówki tak zwanym zakładem opiekuńczym.  

          Od tego też czasu systematycznie rosła w Gosławicach liczba uczniów. O ile do tej pory z każdego rocznika tworzono przeważnie tylko jedną klasę, to od połowy lat pięćdziesiątych były to już dwie a nawet trzy klasy. Byli to ludzie z różnych stron Polski, również tych, które po wojnie znalazły się w granicach innych krajów. - My przyjechaliśmy tu ze Szczecina w 1956, bo ojciec dostał pracę w elektrowni – wspomina Piotr Karpina. – Wprawdzie rodzice tam się poznali, ale oboje pochodzili z kresów: ojciec ze Lwowa, gdzie dziadek był sędzią grodzkim, a mama z Grodna.  

          Ale ten wzmożony ruch wokół Gosławic niósł również niebezpieczeństwa. 24 października 1958 roku, na terenie budowy w przyzamkowym parku tak znanego osiedla awaryjnego dla pracowników kopalni i elektrowni, doszło do tragedii. Dwoje uczniów Szkoły Podstawowej w Gosławicach - trzecioklasista Andrzej Giza i Jadzia Bogaczyńska z klasy drugiej – zginęli przygnieceni piaskiem ze skarpy, pod którą się bawili. 

           

          W 1956 r. odzyskali też samodzielność harcerze, których sześć lat wcześniej wcielono do ZMP. Ich opiekunką była wtedy Irena Maćkowiak. Pierwsza wzmianka w kronice o działaniach harcerzy z roku szkolnego 1956/1957 pojawiła się w listopadzie i zawiera informację o zbiórce żołędzi i kasztanów dla... warszawskiego ZOO. Pół roku później druhowie kupili werble za pieniądze zarobione dzięki zabawie zorganizowanej w szkole.  

          - Myśmy tu mieli Ośrodek ZHP Gosławice i sami organizowaliśmy obozy harcerskie, bez udziału konińskiego hufca – wspomina Teresa Jaskaczek.  

          Istnienie Ośrodka ZHP w Gosławicach zauważa również szkolna kronika, w której pod datą 14 marca 1965 r. odnotowano harcerską konferencję. Z notatki wynika, że kierownikiem ośrodka był wówczas druh Feliks Kubiak, a oprócz wspomnianej Teresy Jaskaczek aktywnym harcerzem był również Zenon Hatłas. Zuchami opiekowała się Jadwiga Stawicka. 

          Dwa miesiące po wspomnianej konferencji Gosławice stały się rejonem zbiorczym dla okolicznych szkół podczas alertu „Harcerska Próba Sprawności 1967”. W ramach gry terenowej przeprowadzono pokaz z użyciem granatów dymnych, masek przeciwgazowych i ubrań ochronnych. 

          Kronika wspomina też o balu karnawałowym, zorganizowanym 31 stycznia 1967 r. przez drużyny harcerskie w miejscowym klubie, podczas którego Zygmunt Rybarczyk wręczył harcerzom w imieniu prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej dziesięcioosobowy namiot. 

          Zygmunt Rybarczyk był synem ostatniego przed wojną kierownika szkoły i do harcerstwa należał jeszcze przed 1939 rokiem. - Jako jeden z pierwszych w Gosławicach miał harcerski mundur – wspomina Teresa Jaskaczek. - Był świetnym organizatorem, a jako pracownik urzędu gromadzkiego dbał o to, żebyśmy mieli odpowiedni sprzęt. Do tego dokładały się jeszcze zakłady pracy, których mieliśmy tyle wokół, dzięki czemu dysponowaliśmy własnym ekwipunkiem obozowym na sto sześć osób. 

           

          Wróćmy do wspomnianego wcześniej Zenona Hatłasa, który pracę w Szkole Podstawowej w Gosławicach w charakterze nauczyciela wychowania fizycznego rozpoczął we wrześniu 1955 r. - To był zapaleniec – z uznaniem wspomina kolegę z pracy Teresa Jaskaczek. - Ja miałam fioła na punkcie pracy, ale on miał razy dziesięć.  

          Zaangażowanie młodego nauczyciela już wkrótce przyniosło wyniki i Gosławice znalazły się wśród najlepszych pod względem sportowym szkół w powiecie. – Mieliśmy doskonałe warunki do nauki jazdy na łyżwach, bo zanim zbudowali elektrownię Pątnów i powstał ciepły kanał, każdej zimy mieliśmy naturalne lodowisko na Jeziorze Gosławskim, na którym odbywały się zajęcia z wychowania fizycznego – wspomina Wiesław Wanjas. W 1962 roku szkoła w Gosławicach zajęła trzecie miejsce w sztafecie „Złoty Krążek” podczas Powiatowych Igrzysk Zimowych w Koninie. Dwa lata później było to już miejsce drugie, a w roku 1965 – pierwsze. W tym samym roku szkoła zajęła czwarte miejsce na Wojewódzkich Igrzyskach Zimowych we Wrześni. 

          Nie brakło też sukcesów w innych dyscyplinach. W 1964 r. Antoni Bertrand z VIa zajął drugie miejsce podczas mistrzostw powiatu w tenisie stołowym, a Ewa Prekaniak, jego koleżanka z klasy, miejsce trzecie. Trzy lata później Antoni powiatowe eliminacje już wygrał. 

          Na zajęciach z wychowania fizycznego nie wolno było uczniom – podobnie jak przed wojną – grać w piłkę nożną. - Nie wiem, dlaczego – zastanawia się Wiesław Wanjas. - Może uznawano, że łatwo w tej grze o kontuzję? Jakkolwiek było, za grę w nogę groziła uwaga od świętej pamięci niezapomnianego pana Zenona Hatłasa, który był znakomitym nauczycielem. Graliśmy za to w siatkówkę lub piłkę ręczną. 

           

          Sprawności fizycznej młodych ludzi sprzyjało i to, że rzadko mieli okazję korzystać z transportu samochodowego, licząc głównie na własne nogi. – Mieszkałam wtedy w Gaju i dwa kilometry do szkoły codziennie chodziłam piechotą – wspomina Urszula Cieślak, która pod nazwiskiem Rusin była w latach 1963-1971 uczennicą gosławickiej podstawówki. – Czasem rodzice podwieźli mnie rowerem, a dopiero później kursowała tędy dwójka. 

          Życie wtedy toczyło się wolniej, a głównymi atrakcjami było kino i książki. - Moja mama była kierownikiem kina i kasjerem w jednej osobie, sama też jeździła po filmy do Poznania, więc czasami szybciej mieliśmy co lepsze filmy niż w Koninie – pamięta Piotr Karpina. – Oprócz kina Elko w Gosławicach drugim ważnym miejscem była biblioteka – dopowiada Urszula Cieślak. 

          Oboje potwierdzają, że inny też był wtedy stosunek uczniów i ich rodziców do szkoły i nauczycieli. - Człowiek był posłuszny i o rozrabianiu nie było mowy – podkreśla Urszula Cieślak. – Chociaż mojemu starszemu bratu Jurkowi zdarzało się zamiast do szkoły iść na ryby – śmieje się pani Urszula. – Nauczyciele to nauczyciele, ale już sami rodzice byli wobec nas wymagający, więc nie było mowy, żeby człowiek poszedł do szkoły nieprzygotowany – potwierdza Piotr Karpina. - Ja nie wiedziałem, co to wagary. 

          Wszystko to jednak nie znaczyło, że uczniowie nie próbowali psocić. - Obok szkoły był budynek, gdzie pan Hatłas i Kubiak trzymali gołębie, bo obaj byli zapalonymi gołębiarzami – wspomina Wiesław Wanjas. - Bywało, że chłopcy specjalnie gwizdali na palcach, żeby je spłoszyć. Któregoś razu przyszedł do naszej klasy kierownik Kubiak i spytał, kto gwizdał na gołębie? Jagodzińskiem, ty gwizdałeś! Zostaniesz po lekcjach i tak długo będziesz siedział, aż się nie przyznasz. Chłopak prawie się rozpłakał, więc po chwili wstał Paweł, nasz największy klasowy rozrabiaka i się przyznał. 

          - Mnie kierownik Kubiak wytargał za ucho, kiedy zostałem przyłapany na wyskakiwanie z pierwszego piętra przez okno – wspomina Piotr Karpina. Ścigaliśmy się w ten sposób, kto pierwszy znajdzie się na dole. A potem jeszcze zawiadomił ojca i w domu miałem kolejne rozmowy. 

           

          Zapewne nie bez związku z coraz częściej szwankującym zdrowiem Feliksa Kubiaka, który w drugiej połowie lat sześćdziesiątych od czasu do czasu wyjeżdżał do sanatorium, w roku szkolnym 1966/1967 kierownik szkoły uczynił swoją zastępczynią Teresę Jaskaczek. - Ja nadzorowałam przedmioty humanistyczne, a kierownik Kubiak ścisłe – wspomina. - Ale do moich obowiązków należało przede wszystkim układanie planu lekcji. A to była naprawdę sztuka. Bo nie wystarczało dostosować je do nauczycieli i poszczególnych klas, ale trzeba było jeszcze dopasować do programu audycji radiowych (później również telewizyjnych), adresowanych do uczniów, bo takie było zalecenie ministerstwa.  

           

          Opisywane w tym rozdziale piętnastolecie zamknęła z końcem roku szkolnego 1970/1971 uroczystość nadania Szkole Podstawowej w Gosławicach imienia Adama Mickiewicza. Patrona szkoły wybrano 12 września 1969 r. na posiedzeniu rady pedagogicznej, a równo trzy miesiące później Kuratorium Okręgu Szkolnego Poznańskiego nadało je szkole już oficjalnie.  

          W sobotę, 29 maja 1971 r. na dziedzińcu za szkołą zebrali się odświętnie ubrani uczniowie oraz nauczyciele, rodzice i liczni goście, wśród których znaleźli się kierownicy innych szkół, powiatowych władz oświatowych, oraz dyrektorzy okolicznych zakładów pracy. Sztandar wręczył kierownikowi Kubiakowi w imieniu fundatora, którym była konińska elektrownia, Marian Węglarek, a Aniela Lipkowa, wizytator z Kuratorium Okręgu Szkolnego Poznańskiego, odsłoniła popiersia Adama Mickiewicza. 

          Kiedy kierownik przekazał sztandar pocztowi, uczniowie złożyli nań uroczyste przyrzeczenie. Przygotowaną przez dzieci część artystyczną uświetnił Łucjan Rabski, aktor dramatyczny z Poznania, a zarazem wykonawca popiersia i płaskorzeźby patrona, który wcześniej parokrotnie już bywał w szkole w Gosławicach. Po części oficjalnej na placu Gromadzkiego Domu Kultury w Gosławicach odbyła się zabawa dla dzieci z okazji Dnia Dziecka. 

           

          Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to jednocześnie koniec pewnej epoki w dziejach Szkoły Podstawowej w Gosławicach. W czerwcu 1969 r. na emeryturę przeszła Rozalia Szparagowa (dawnym zwyczajem powszechnie tak o niej mówiono, choć oficjalne jej nazwisko brzmiało: Szparaga) i Franciszka Ziembiewicz. Pani Rozalia przepracowała w Gosławicach 32 lata (od 1937 r.) i była żywą kroniką jej dziejów. Cieszyła się powszechnym szacunkiem zarówno wśród uczniów i rodziców jak i pozostałych nauczycieli.  

          Dwa lata później, miesiąc po nadanie szkole imienia, na emeryturę przeszedł również Feliks Kubiak, który od 1947 roku, a więc przez prawie ćwierć wieku pełnił funkcję jej kierownika. Uczył również matematyki, więc zapewne z tego powodu nazywany był przez uczniów Talesem. – Przezwisko przyjęliśmy od starszych klas, ale nie wiedzieliśmy, skąd konkretnie się wzięło – pamięta Wiesław Wanjas. 

          Feliks Kubiak pożegnał się ze szkołą 26 czerwca 1971 r. na uroczystym zakończeniu roku szkolnego. 

           

          Rozdział VII: 1971-1989 

           

          Szkoła Podstawowa w Gosławicach wkroczyła w lata siedemdziesiąte z Adamem Mickiewiczem na sztandarze i nowym kierownikiem. Kiedy Jerzy Wesołowski obejmował we wrześniu 1971 r. to stanowisko, miał za sobą 22 lata pracy w oświacie. Urodził się 45 lat wcześniej w Zygmuntowie pod Aleksandrowem Kujawskim i w tamtejszej szkole podstawowej podjął swoją pierwszą pracę w zawodzie nauczyciela zaraz po ukończeniu liceum w Ciechocinku. Dość szybko, bo już po czterech latach pracy został kierownikiem Szkoły Podstawowej w Łuszczewie, potem pełnił jeszcze tę funkcję w Gawronach i Skulsku. 

          - Zapamiętałam go jako osobę budzącą respekt – wspomina Iwona Krzyżak (wtedy Stolarczyk), uczennica gosławickiej podstawówki w latach 1974-1982, w dorosłym życiu wieloletnia dziennikarka Radia Poznań (wcześniej Merkury). - Jak tylko pojawiał się na szkolnym korytarzu, robiło się cichutko. 

          Wraz ze zmianą kierownika szkoły zmienił się też charakter kroniki, którą przez lata osobiście uzupełniał Feliks Kubiak. Jerzy Wesołowski nie poświęcał jej większej uwagi, powierzając prowadzenie komuś z grona pedagogicznego. Od września 1971 r. zapisy stały się lakoniczne, często brak im precyzyjnego datowania, a od września 1976 r. sprawiają wrażenie nanoszonych przez uczniów. Pierwszy pod nowym kierownictwem rok szkolny zmieścił się na niecałych trzech stronach. Na pierwszej autorka (jak można sądzić z charakteru pisma) kroniki krótko jedynie odnotowała kolejne szkolne uroczystości: apele z okazji Dnia Wojska Polskiego, rocznicy Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej i Dnia Nauczyciela (z udziałem Feliksa Kubiaka) oraz „uroczystość choinkową”, której towarzyszył bal maskowy z kotylionami. Druga strona zawiera informację o akademii pierwszomajowej, Dniu Dziecka i obchodach pierwszej rocznicy wręczenia sztandaru i nadania szkole imienia Adama Mickiewicza. „Do ceremoniału uroczystości szkolnych wchodzi śpiewany przez uczniów hymn szkolny” – czytamy. Na stronie trzeciej nieco więcej miejsca poświęcono zakończeniu roku szkolnego. 

          Lata siedemdziesiąte przyniosły gosławickiej szkole kolejne zmiany. Nie udało się ustalić kiedy dokładnie, ale jakiś czas po 1968 r. zrezygnowano z dzwonka ręcznego i koniec lekcji oznajmiał teraz dzwonek elektryczny. Wprawdzie jeszcze w 1974 r. część dzieci siedziała w starych ławkach z pochyłym blatem i dziurą na kałamarz, ale Iwona Krzyżak pamięta, że ze stalówek już nie korzystała i pisać uczyła się długopisem.  

          Meble zaczęto stopniowo wymieniać już od września 1972 r., kiedy do sali biologicznej i fizycznej zakupiono stoliki i krzesła. Rok później takie samo wyposażenie trafiło do kolejnych trzech izb lekcyjnych. Kupiono też dużo pomocy naukowych, szczególnie do przedmiotów ścisłych, oraz drugi telewizor. W wakacje w 1974 r. klasy zostały odmalowane i przebudowano kancelarię szkoły, która – jak donosi kronika - przeszła w tym czasie na własny rozrachunek. 

          Owo dziesięciolecie bogate też było w zmiany formalne i organizacyjne. Najmniejszą z nich było przeistoczenie się kierownika szkoły w dyrektora, który został obdarzony tym tytułem w notatce, mówiącej o wygłoszeniu przezeń przemówienia na rozpoczęcie roku szkolnego 1973/1974. Taka akurat zmiana zaszła w całym kraju i dotknęła nie tylko oświatę – wszyscy niemal kierownicy stali się wtedy dyrektorami.  

          W tym samym czasie liczba uczniów Szkoły Podstawowej w Malińcu, która do roku 1957 była filią Gosławic, zmalała tak dalece, że od 1 września 1973 utraciła samodzielność i wróciła do statusu sprzed szesnastu lat. Dopiero z czasem miało się okazać, jak poważny kłopot spadł w związku z tym na barki dyrekcji gosławickiej podstawówki, bowiem siedzibą malinieckiej filii był dwór Kwileckich w Malińcu. Jego niższa część, zaadaptowana na początku XIX wieku na siedzibę właścicieli majątku Gosławice, wcześniej pełniła rolę domu zarządcy folwarku. W latach dwudziestych XX wieku budynek został wyremontowany i powiększony o część piętrową, ale po wojnie, kiedy jego lokatorami było najpierw Państwowe Gospodarstwo Rolne, a później szkoła, nie przeprowadzano w nim żadnym poważniejszych prac, poprzestając na bieżących naprawach.  

          W roku szkolnym 1974/1975, kiedy szesnaścioro nauczycieli miało pod opieką 382 uczniów, podzielonych na 16 oddziałów, a więc w każdym roczniku były po dwie klasy, po raz pierwszy Dzień Nauczyciela świętowano już w październiku, a – nie jak wcześniej – w listopadzie. 

          Najbardziej brzemienny w zmiany był natomiast rok następny, który rozpoczął się bardzo wcześnie, bo już 21 sierpnia 1975 r. Ponieważ w styczniu zakończono, zapoczątkowany w 1907 r., rozbiór gminy Gosławice, a ponad połowę jej obszaru włączono do Konina, zmieniła się również nazwa szkoły. Od tej chwili stała się Szkołą Podstawową nr 10 w Koninie. Od rozpoczęcia następnego roku szkolnego zyskała też wicedyrektora, którym została Jadwiga Stawicka. 

          Mało kto natomiast pamięta dzisiaj o wielkiej – przynajmniej w zamierzeniach jej autorów - oświatowej reformie, którą zapoczątkowano we wrześniu 1978 r. Pozostał po niej całostronicowy zapis w kronice: „Wkraczamy w 10-latkę” (IL. nr ), któremu towarzyszy lista osiemnastu nazwisk jej pierwszych uczniów. Zamysł był taki, by  - naśladując rozwiązania radzieckie – poprzez wydłużenie nauki do dziesięciu lat, zapewnić każdemu świadectwo ukończenia szkoły średniej. Z reformy wycofano się na tyle szybko, że dzisiaj już nawet niektórzy nauczyciele z tamtych lat o niej nie pamiętają. Pozostały jedynie pompatyczne zapowiedzi w kronice szkolnej. 

          Spośród wydarzeń odnotowanych w kronice warto jeszcze przypomnieć o pierwszym miejscu zdobytym w styczniu 1977 r. przez sportowców z Gosławic w mistrzostwach województwa konińskiego w jeździe szybkiej na lodzie (sukces powtórzono w 1982). Rok później natomiast Szczep Drużyn ZHP Gosławice był organizatorem rajdu harcerzy ze wszystkich konińskich szkół w lesie gosławickim, gdzie z okazji Święta Pieczonego Ziemniaka odbył się bieg harcerski, zakończony popisami artystycznymi oraz pieczeniem przy ogniskach kiełbasek i ziemniaków. 

          Szkolna codzienność toczyła się utartym torem: w listopadzie 1977 r. fetowano pompatycznie 60. rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, a w marcu świętowano Dzień Kobiet, z okazji którego „przez cały dzień koledzy starali się być dla nas mili i nie dokuczali nam” – zapisała jedna z autorem kroniki. 

          W maju 1978 r. społeczność szkolna znów wzięła udział w smutnym pożegnaniu, tego dnia odbył się bowiem pogrzeb Jerzego Jarmuża, który przez wiele lat był w tutejszej szkole woźnym. 

           

          Wielkim wydarzeniem w szkole była wizyta Mieczysława Bekkera, który 16 października 1979 r. na spotkaniu z uczniami wszystkich klas opowiedział o swojej pracy nad konstrukcją pojazdu księżycowego oraz wyświetlił film o jego poruszaniu się po Księżycu (podczas misji Apollo 15, 16 i 17 w latach 1971-1972). Po powrocie Mieczysława Bekkera do Stanów Zjednoczonych drużyna harcerska, która opiekowała się grobami jego rodziców w Gosławicach, utrzymywała z nim przez pewien czas kontakt korespondencyjny. 

          – Pamiętam wizytę Bekkera jak przez mgłę – przyznaje Iwona Krzyżak. – Przesympatyczny starszy pan, ale nie do końca interesowało mnie to, o czym mówił. Bardziej zapamiętałam natomiast Aleksandra Bardiniego, który odwiedził nas mniej więcej w tym samym czasie. On tak pięknie rozmawiał z dzieciakami, no i chwalił moje recytacje – śmieje się pani Iwona. 

          I nie ma nic dziwnego w tym, że spotkanie Aleksandra Bardiniego, profesora w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie, bardziej jeszcze znanego wtedy szerokiej publiczności z programów telewizyjnych dla estradowców-amatorów, było dla przyszłej dziennikarki radiowej tak ważne. Nieco później, we wrześniu 1980 r., w Szkole Podstawowej nr 10 pojawiła się jeszcze jedna osoba, która miała na Iwonę Krzyżak nie mniejszy wpływ. – Hanna Nowak była dla mnie objawieniem – wspomina. - Przynosiła mi lektury, jakich nie było w programie. Pamiętam, że w ósmej klasie czytałam „Na zachodzie bez zmian” Remarque. Tak mnie wzięła do galopu z języka polskiego, że wkrótce zaczęłam chodzić na zajęcia do klasy o rok starszej.  

          - Ta szkoła ma jeszcze tę zaletę, że jest mała i funkcjonuje w małej społeczności – mówi z uznaniem Iwona Krzyżak. – Chodzili do niej również moi synowie i jeśli zbroili coś w szkole, ja natychmiast się o tym dowiadywałam. A że wielu nauczycieli mieszka na naszym osiedlu, to jak zdarzyło im się wywinąć cokolwiek tutaj, zaraz wiedziała o tym szkoła. 

           

          Rok szkolny 1980/1981 to był również czas Solidarności i literackiego Nobla dla Czesława Miłosza, toteż po uroczystym apelu z okazji 63 rocznicy Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej w grudniu odbył się apel w całości poświęcony Czesławowi Miłoszowi, a w maju świętowano w szkole rocznicę ogłoszenia Konstytucji 3 Maja. 

          Po wprowadzeniu 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego zajęcia w szkole w Gosławicach zostały – podobnie jak w całej Polsce – zawieszone aż do 3 stycznia. Mimo to część nowych rocznic pozostała w kalendarzu szkolnych uroczystości. Nadal świętowano 3 maja i kolejne rocznice odzyskania niepodległości 11 listopada. 

           

          W połowie października 1982 r. rozpoczęła się budowa nowego pawilonu szkolnego, a po jej zakończeniu - remont starej części. Finałem wszystkich tych prac była budowa nowej sali gimnastycznej. Wszystko to trwało w sumie kilkanaście lat i kosztowało sporo energii dwoje kolejnych dyrektorów szkoły, toteż pracom owym poświęcony został osobny rozdział.  

          W listopadzie 1982 roku, na samym początku prac budowlanych, w gosławickiej szkole została przeprowadzona lustracja. Razem z posłem Tadeuszem Juśkiewiczem i urzędnikami wydziały oświaty przyjechał ówczesny wojewoda koniński Edward Brzęczek, absolwent Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego w Gosławicach z roku 1952. - Nie miałem wpływu na to, że szkoła dostała wtedy pieniądze na rozbudowę – śmieje się, słysząc pytanie, czy faworyzował swoją dawną podstawówkę. – Rozbudowa była w planie i dostali na nią pieniądze. Pamiętam natomiast, że odwiedziłem wtedy na pięterku panią Szparagową. To była wspaniała nauczycielka i bardzo ją szanowałem. Ona nigdy nie krzyczała, ale podczas lekcji zawsze panowała cisza jak makiem zasiał. I po tej wizycie podjąłem decyzję o przyznaniu jej mieszkania z rezerwy wojewody. 

           

          W tym samym czasie szkoła utraciła etat wicedyrektora szkoły, którym do września 1982 r. była Jadwiga Stawicka. Rok później stanowisko zostało przywrócone i objął je Jerzy Siuda. Pełnił je tylko do końca roku szkolnego, przeszedł bowiem do pracy w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Koninie na stanowisko inspektora do spraw oświaty. Zastępczynią Jerzego Wesołowskiego została wtedy Zofia Sztamblewska i była nią przez następnych osiem lat. Pani Zofia wróciła do Gosławic w 1973 r. wraz z maliniecką filią, gdzie przeniesiono ją w połowie lat pięćdziesiątych wbrew jej woli. - Przez wszystkie te lata bombardowałam wydział oświaty prośbami o przywrócenie na poprzednie miejsce pracy, ale udało się dopiero po likwidacji szkoły w Malińcu – pamięta. 

           

          Ważnym wydarzeniem roku 1984 było też odejście na emeryturę Zenona Hatłasa, autora licznych sportowych sukcesów gosławickiej podstawówki. Rok później w jego ślady poszła Wanda Tupalska, nauczycielka języka polskiego. Rozstanie wieloletnich nauczycieli ze szkołą w Gosławicach nie była całkowite, bo oboje pozostali jeszcze w pracy na pół etatu. Na początku roku szkolnego 1986/1987 zaszła jeszcze większa zmiana, na emeryturę odeszli bowiem oboje państwo Wesołowscy, a do szkoły przyszła nowa pani dyrektor.  

          Choć Janina Dominiak urodziła się w Kuźnicy Koźmińskiej pod Turkiem, do Gosławic przyjechała z Warszawy. Wprawdzie pierwszą pracę, po ukończeniu w 1964 r. Liceum Pedagogiczne w Kaliszu, podjęła w Kaszewie na terenie powiatu tureckiego, ale już dwa lata później przeniosła się z mężem do Warszawy i znalazła zatrudnienie jako nauczyciel nauczania początkowego w warszawskiej Szkole Podstawowej nr... 10. W 1967 r. ukończyła Zaoczne Studium Oświaty i Kultury Dorosłych w Warszawie, a dziesięć lat później pedagogikę i wychowanie plastyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie. Ostatnie dwa lata przed przeniesieniem do Konina pełniła w warszawskiej dziesiątce funkcję zastępcy dyrektora. 

          - To oczywiste, że to była inna szkoła od tej warszawskiej, do której uczęszczało dwa i pół tysiąca uczniów – wspomina Janina Dominiak. – Z jednej strony miałam tam w jednej klasie pięcioro dzieci pracowników PAN, ale też każdy czuł się najważniejszy i potrafił na przykład grozić, że jeśli go ukarzę, to on zaraz ojcu się poskarży. A tutaj spotkałam się z ogromną życzliwością, a praca z dziećmi była prawdziwą przyjemnością. 

          Zmiana zaszła również w kronice, którą nowa pani dyrektor zaczęła prowadzić osobiście, choć – jako osoba uzdolniona plastycznie – położyła większy nacisk na jej stronę estetyczną. 

           

          Oprócz prac remontowo-budowlanych dużym wyzwaniem dla nowej pani dyrektor była likwidacja filii w Malińcu. Był dwa powody zamknięcia tamtejszej placówki. Z jednej strony budynek był w coraz gorszym stanie technicznym i wymagał pilnego remontu, a z drugiej w styczniu 1985 r. władze Konina podjęły decyzję o przekazaniu dworu Hucie Aluminium Konin, której dyrekcja zamierzała urządzić tam ośrodek szkoleniowy. 

          Mieszkańcy protestowali przeciwko zamknięciu szkoły w Malińcu przede wszystkim z obawy o bezpieczeństwo swoich pociech, bowiem uczyły się tam już tylko najmłodsi, czyli klasy I-III.  

          - Mieliśmy dużo trudnych rozmów z lokalną społecznością, ale po którymś tam spotkaniu, bardzo burzliwym, udało się wypracować kompromis – pamięta Janina Dominiak. – Od września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego dzieci jeździły do Gosławic specjalnie podstawianym autobusem, którym jechała też z nimi do pracy pani Kaczmarek.  

          Jerzy Sobieraj, dotychczasowy kierownik filii (wcześniej dyrektor Szkoły Podstawowej w Malińcu) przeszedł do pracy w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Koninie, a dwie nauczycielki - Iwona Rawecka i Dorota Przybylak – do Gosławic. Teresa Sobieraj rok wcześniej odeszła na emeryturę. 

          Wśród wydarzeń lat osiemdziesiątych, odnotowanych w kronice warto przytoczyć zapis z marca 1985 r., kiedy przywieziony został do szkoły sprzęt dyskotekowy, obiecany uczniom przez kuratora Mariana Pietraszewskiego. Rok później samorząd uczniowski wzbogacił się o ponad 8 tys. zł po sprzedaniu 1,3 tony makulatury, zebranej przez uczniów. Dyrektor Janina Dominiak słynęła z zamiłowania do porządku i punktualności, więc by zachęcić uczniów do kultywowania tych cnót, ogłosiła konkurs na najpunktualniejszą klasę. W listopadzie 1986 r. wygrała go VIIIa. 

          Wśród uczniowskich sukcesów tego czasu warto przypomnieć pierwsze miejsce Joanny Purczyńskiej w Muzykaliach Konin 1987 i drugą lokatę zespołu Krokusy II w konkursie na piosenkę radziecką. „Wreszcie konkurs dla klas I-III” zanotowała pani dyrektor w kronice i zapisała, że w czerwcu 1989 Krzysztof Płóciennik zajął drugie miejsce w wojewódzkim konkursie matematycznym. 

          Wśród szkolnych zapisków nie mogło zabraknąć i tego o śmierci wieloletniego kierownika gosławickiej szkoły. Feliks Kubiak zmarł 2 kwietnia 1987 r. w wieku 81 lat. W pogrzebie wziął udział poczet sztandarowy szkoły, delegacja młodzieży i nauczyciele. 

           

          Rozdział VIII: Na placu budowy 1982-2002 

           

          W połowie października 1982 r. w kronice zapisano, że „rozpoczęto budowę nowego pawilonu szkolnego”. Prace trwały dwa lata i w starym budynku specjalnie ich uciążliwości nie odczuwano, jeśli nie liczyć odgłosów z placu budowy. Na pewno natomiast wymusiło to ograniczenia w korzystaniu ze szkolnego boiska. 

          Odbiór techniczny nowej części szkoły odbył się w połowie października 1984 r., a uroczystość jej otwarcia już 9 listopada, bo stwierdzone usterki miały być usunięte w ciągu tygodnia. Z ramienia Komitetu Wojewódzkiego PZPR wziął w niej udział Jerzy Siuda, który jeszcze dwa miesiące wcześniej był jej nauczycielem i wicedyrektorem. W uroczystości uczestniczyli też byli nauczyciele: Aniela Szparagowa, Aleksandra Lebiodowa oraz Maria i Feliks Kubiakowie. 

          Rok później zorganizowano zebranie rodziców w sprawie budowy sali gimnastycznej dla szkoły. Rodzice zadeklarowali wpłacenie w ciągu trzech lat po 5 tys. zł od rodziny, oraz pomoc przy pracach budowlanych. Sprawa jednak utknęła, bo pilniejszy był remont starej części szkoły, w trakcie którego doszło do zmiany dyrekcji. 

           

          - Kiedy tu przyszłam we wrześniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego trwał remont kapitalny starej części szkoły – pamięta Janina Dominiak. - Zajęcia odbywały się w nowej części na dwie zmiany i kończyły dopiero o osiemnastej. Do klas dochodziły hałasy prac budowlanych, brakowało biblioteki, czytelni, gabinetu lekarskiego, spółdzielni uczniowskiej, a przede wszystkim pracowni przedmiotowych z odpowiednim wyposażeniem. 

          Pierwszy szok nowa dyrektor przeżyła już piątego dnia pracy, kiedy inspektor sanepidu wręczył jej mandat za zniszczoną wykładzinę podłogową w nowym budynku szkolnym. – Okazało się, że posadzki zostały źle wykonane i załamywały się pod ciężarem uczniów – wspomina. – Naturalną koleją rzeczy nad załamaną posadzką szybciej niszczyła się wykładzina.  

          Kiedy sprzątaczka zamiatała jeden koniec szkolnego korytarza, to drugiego nie było widać zza tumanów kurzu. - Po dwóch miesiącach wprowadziłam więc zmianę obuwia, ale napotkałam dość twardy opór i dopiero po jakimś czasie udało się to wprowadzić.  

           

          Termin zakończenia prac remontowych upływał z końcem sierpnia 1987 r., więc ostatnie tygodnie wakacji upływały pod znakiem gorączkowych prac na placu budowy. Terminy planowanych przeglądów i odbiorów technicznych przesuwano z dnia na dzień i ostatecznie spisano tylko protokół usterek, które należało usunąć. A było ich dużo. - Stanęliśmy przed dylematem: czy meblować izby lekcyjne mimo usterek i rozpoczynać w nich zajęcia, czy czekać na ostateczny koniec prac – Janina Dominiak doskonale pamięta dylematy, przed jakimi wówczas stawała.  

          Ostatecznie zapadła decyzja, żeby się wprowadzać. – Z tego powodu cały ten rok był dla nas dość trudny, bo trzeba było wszystkie usterki usuwać już w trakcie pracy szkoły – wspomina pani dyrektor. - W wyremontowanej części szkoły wygospodarowaliśmy z szerokiego hallu pomieszczenie na szatnię dla najmłodszych klas, szatnię dla nauczycieli oraz świetlicę szkolną. A z dwóch pomieszczeń bibliotecznych na poddaszu zrobiliśmy harcówkę z prawdziwego zdarzenia, bo w Gosławicach były piękne tradycje harcerskie. 

          Do prac wykończeniowych przyłożyli rękę również uczniowie, którzy posadzili drzewa, każda klasa jedno, wzdłuż ogrodzenia szkoły. We wrześniu 1988 zyskali też pomieszczenie na sklepik uczniowski „Smyk”. 

           

          Koniec remontu starej części szkoły wcale nie oznaczał końca prac budowlanych. Bo wciąż brakowało sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia i zajęcia wychowania fizycznego odbywały się w plenerze lub na korytarzach szkolnych. – Podczas lekcji powinna być cisza, a tu za ścianą piłka waliła o podłogę – Janina Dominiak uważała, że prace budowlane musiały być kontynuowane i już w 1987 r. podjęła próbę zorganizowania społecznego komitetu budowy sali gimnastycznej. – To nie było łatwe, bo w Gosławicach funkcjonowały w tym czasie dwa inne społeczne komitety, jeden chyba dla budowy sieci grzewczej – pamięta pani dyrektor – więc trochę to trwało i zarejestrowani zostaliśmy dopiero rok później. - Przewodniczącym komitetu był Jerzy Sypniewski. Pamiętam, że bardzo angażował się również pan Ryszard Matuszak. Nieocenioną pomoc okazał nam też radny pan Maciej Zając.  

          Wybrany przez komitet typowy projekt zaadaptowali nieodpłatnie do potrzeb szkoły Barbara Zielińska, córka Stefana Rybarczyka, i Dariusz Sejda. Rozpoczęcie prac w kwietniu 1989 r. możliwe było za sprawą konińskiej elektrowni, która wykonała na własny koszt wszystkie wykopy i fundamenty. - Z urzędu miasta dostałam na tę całą inwestycję z pięć milionów, co stanowiło zaledwie drobny ułamek potrzebnej sumy.  

          Ledwo jednak rozpoczęto prace ziemne, okazało się, że w miejscu, gdzie miała stanąć sala gimnastyczna, znajdują się studzienki kanalizacyjne. Trzeba było przeprojektować kanalizację i przesunąć studzienki. Również i to zadanie wzięła na siebie Elektrownia i na koniec października fundamenty były już zalane. 

          - Pieniędzy zbieraliśmy od kogo się dało: Elektrowni, Energomontażu, Elektrobudowy, KW OHP, nawet od prokuratury – pamięta Janina Dominiak. - Bardzo duży zastrzyk gotówki dostaliśmy od Huty Aluminium „Konin”, choć wyegzekwować od nich obiecane sto milionów nie było łatwo, bo to akurat był początek wchodzenia gospodarki rynkowej, kiedy wszystko się zmieniało.  

          Na szczęście jesienią 1990 r. na konto szkoły wpłynęła dotacja z Urzędu Miejskiego w wysokości 160 mln zł z UM. Pieniędzy starczyło na zakup parkietu, terakotę i glazurę oraz opłacenie kosztów budowy murów do wysokości pierwszego stropu. Żeby oszczędzić, szkoła sama kupowała drewno w tartaku w Zbiersku. - Za ostatnie pieniądze zakupiliśmy płyty dachowe. - To był chyba najtrudniejszy moment w tej budowie, bo trzeba było zadaszyć tę część, która już poszła w górę, żeby nie niszczała – pamięta Janina Dominiak - i wtedy pomógł dyrektor Wilk z Energomontażu, z którym zetknęłam się w 1990 r., kiedy był przewodniczącym komisji wyborczej w naszej szkole. Jego firma wykonała nam, oczywiście nieodpłatnie, całą konstrukcję dachową. Z trudem zdobyliśmy jeszcze pieniądze na zapłatę za wykonanie stolarki okiennej i drzwiowej. W końcem 1991 r. z powodu braku jakichkolwiek funduszy wszelkie prace na budowie sali gimnastycznej zostały wstrzymane. 

          Ruszyły z początkiem następnego roku szkolnego, kiedy szkoła otrzymała na kontynuację budowy 500 mln zł z kuratorium. Przystąpiono wtedy do zakładania instalacji kanalizacyjnej i centralnego ogrzewania. Uroczystość oddania nowej sali gimnastycznej odbyła się pod koniec roku szkolnego 1992/1993 i została połączona z dniem patrona. Wstęgę przecinał prezydent Marek Waszkowiak. Warto dodać, że własnego węzła cieplnego szkoła dorobiła się dopiero w roku 1995. 

           

           

          Nowa część szkolnego kompleksu w Gosławicach została otynkowana i pomalowana pięć lat później. Przy okazji uszczelniono wtedy i pomalowano wszystkie okna. Mogłoby się wydawać, że na tym budowlana epopeja dyrektor Janiny Dominiak się skończy. Nic z tego, bo po reformie oświaty w 1999 r. od września szkole w Gosławicach znów przybyło uczniów i trzeba było budować budynek dla gimnazjum. - Znowu doszliśmy do punktu, że zajęcia kończyły się o osiemnastej trzydzieści – pamięta Janina Dominiak.  

          Budową gimnazjum zajmowała się już osobna dyrekcja nowej placówki, a finansował ją samodzielny pod względem budżetowym samorząd Konina, toteż takich problemów, jak wyżej opisane z tą akurat inwestycją już nie było. Gimnazjum nr 4 przeniosło się do nowego budynku 2 września 2002 roku, na rok przed przejściem Janiny Dominiak na emeryturę. 

           

          Rozdział IX 1989-2017 

           

          Rok 1989 przyniósł szkole zmiany, których rozmiary można porównać tylko do tych z początków rodzenia się stalinizmu. Ich symbolem było zerwanie z tradycją fetowania uroczystymi apelami kolejnych rocznic bolszewickiej rewolucji 1917 roku i podniesienie do rangi najważniejszego szkolnego święta 11 Listopada.  

          Do szkoły w Gosławicach znów wróciła religia, której naukę podjęli we wrześniu 1990 r. ks. proboszcz Alojzy Lewandowski, prefekt Paweł Kubiak oraz katechetka Elżbieta Perucka. „W klasach zawieszono krzyże. Ksiądz dokonał ceremoniału poświęcenia szkoły.” - zapisano w kronice. 

          W grudniu młodzież składała sobie życzenia świąteczne na wspólnym apelu, a w większości klas dzielono się opłatkiem. Przy symbolicznym opłatku spotkała się również rada pedagogiczna z księdzem Alojzym Lewandowskim, który „złożył wszystkim życzenia i udzielił błogosławieństwa”. Od tej pory w szkole organizowane były jasełka, jak w 2009 r., kiedy na sali gimnastycznej uczniowie wystawili „Cud świętej nocy”. Wielkim wydarzeniem dla osób wierzących była też z pewnością w maju 1999 r. wizyta w gosławickiej szkole biskupa Bronisława Dembowskiego (FOT).  

          Od września 1989 r. uczniowie Szkoły Podstawowej nr 10 byli oceniani według nowej, poszerzonej skali. Dwójka przestała być najgorszą oceną i z niedostatecznej stała się dopuszczającą, a jej miejsce zajęła jedynka. Natomiast najlepsi uczniowie mogli od tej pory liczyć nawet na celującą szóstkę, a nie tylko – jak dotąd - bardzo dobrą piątkę. W Wielkopolsce, podobnie jak w innych województwach, nowy regulamin oceniania wprowadzono początkowo tylko w części szkół, a dopiero od września 1990 roku we wszystkich placówkach oświatowych. 

          Nowością była od września 1992 r. obowiązkowa nauka języka angielskiego dla klas piątych. W Gosławicach nauczycielem tego przedmiotu została Bożena Pośpiech. W tym samym czasie odbyły się pierwsze wybory do Rady Szkoły, do której weszli uczniowie, nauczyciele i rodzice, a w listopadzie zatwierdzony został nowy statut szkoły. 

          Jednak nie wszystkie zmiany wyszły szkole na dobre, bo we wrześniu 1991 r. ministerstwo oświaty wprowadziło oszczędności, których ofiarą padły koła przedmiotowe i zainteresowań oraz zajęcia wyrównawcze. „Siatkę godzin w każdej klasie okrojono o cztery godziny. Pojawiły się programy minimum.” – zapisano w kronice. 

          Jednym z najważniejszych wydarzeń końca lat dziewięćdziesiątych były obchody Roku Mickiewicza w dwusetną rocznicę urodzin patrona szkoły. Zorganizowano wówczas wycieczkę do Śmiełowa, gdzie znajduje się jego muzeum. Uroczyste podsumowaniem obchodów zostało połączone z otwarciem 14 grudnia 1998 r. izby patrona. 

           

          W 1999 r. weszła w życie jedna z najpoważniejszych w skutkach reform oświaty, która skróciła naukę w szkole podstawowej do sześciu lat. W rezultacie w budynku przy ulicy Leopolda Staffa od 1 września tegoż roku funkcjonowały dwie szkoły. - Dyrektorem gimnazjum została Maria Polanowska, nauczycielka  z mojej szkoły – wspomina Janina Dominiak. – Dzięki temu, że się znałyśmy, łatwiej było nam się w tych trudnych warunkach porozumieć. - Koegzystencja obu szkół trwała trzy lata, do chwili oddania do użytku nowego gmachu gimnazjum.  

          Wraz z nowym ustrojem uczniowie zyskali nieco większy wpływ na szkolne życie. Jednym z ich pomysłów była, zainicjowana przez samorząd, akcja „Szczęśliwe numery”. Polegała na tym, że każdego tygodnia losowane były dwie liczby, które wywieszano następnie na tablicy „Z życia szkoły”. Uczniowie figurujący w dzienniku pod owymi „szczęśliwymi numerami” mogli być zwolnieni z odpytywania ustnego, choć sprawdzianów i prac klasowych ta abolicja już nie dotyczyła. 

          Inną nowinką w życiu szkoły były Walentynki, które – jeśli wierzyć szkolnej kronice – po raz pierwszy były świętowane w roku 2000. Z tej okazji przygotowano specjalną urnę, do której wszyscy zakochani mogli wrzucać miłosne liściki. 14 lutego specjalni kurierzy roznosili te listy do adresatów. 

           

          W klasach pojawiły się też nowocześniejsze pomoce szkolne. We wrześniu 1989 r. zakupiono kolorowy telewizor, a trzeba pamiętać, że w tamtym czasie w większości polskich domów wciąż jeszcze używane były czarno-białe odbiorniki. Szkoła zakupiła również odtwarzacz kaset wideo. Ponieważ własnych kaset jeszcze nie miała, brano je z wypożyczalni, a od października 1991 r. w każdą środę młodzież mogła obejrzeć wybrany przez siebie film. 

          Od marca 1992 r. w szkole zrobiło się głośniej. Przez uruchomiony wtedy radiowęzeł puszczano bowiem na przerwach muzykę, co Janina Dominiak skwitowała w kronice następującym wpisem: „Radiowęzeł już działa. Wszystkie informacje rozchodzą się natychmiast. Wygoda to wielka. Ale dla młodzieży najważniejsze jest to, że w czasie przerw można nadawać muzykę. Ich ta głośna muzyka cieszy, dorośli trochę zatykają uszy.” 

          Jeszcze bardziej przełomowy był zakup jedenastu komputerów i urządzenie w szkole pracowni komputerowej, do której wstawiono również, po wyremontowaniu sali, nowe biurka. Od drugiego semestru roku szkolnego 1998/1999 klasy ósme miały w niej zajęcia z informatyki.  Komputery trafiły też do sekretariatu, gabinetu dyrektora i księgowości.  

           

          Uczniowie angażowali się również w akcje charytatywne, jakich przed 1989 r. w szkole nie było. W 1996 r. zebrali 43 zł a rok później 48,50 zł dla fundacji „Wszystko dla Dzieci” (dowody nadania zostały wklejone do kroniki). W tym samym czasie wsparli też kwotą 41,50 zł Pogotowie św. Mikołaja. Z kolei w roku szkolnym 2000/2001 członkowie szkolnego koła PCK przeprowadzili zbiórkę środków czystości, artykułów szkolnych i zabawek i w czerwcu zawieźli je do domu dziecka w Nowym Świecie, a w ciągu dwóch kolejnych lat wsparli sierocińce kwotą 265,23 zł, zebraną w ramach akcji „Góra grosza”. Natomiast jesienią 2003 r. uczniowie przejęli się losem chłopca, który stracił ręce w wyniku poparzenia prądem, i zebrali 73 zł na jego leczenie. 

          Kilka lat później społeczność Szkoły Podstawowej nr 10 włączyła się w akcję „Szlachetnej Paczki”. - Początkowo było skromnie, ale z czasem to się rozkręciło – wspomina Irena Soszyńska, następczyni dyrektor Janiny Dominiak. – W grudniu 2011 przygotowaliśmy dla wybranej rodziny nie jedną a kilka paczek i od wolontariuszki, która ją dostarczyła, wiem, że tak dzieci jak i ich mama aż się popłakali, że tyle tego i takie fajne. To było niezwykłe słyszeć, że daje się komuś tyle radości. 

           

          Janina Dominiak odeszła w 2003 roku na emeryturę (przez rok uczyła jeszcze języka polskiego i plastyki), a jej miejsce zajęła, wyłoniona w konkursie Irena Soszyńska. Urodziła się wprawdzie w Dzierżoniowie, ale od trzynastego roku życia mieszkała w Koninie i tutaj zdawała maturę w II Liceum Ogólnokształcącym. Po ukończeniu filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Łódzkim, w 1980 r. podjęła pracę w Zespole Szkół Medycznych w Koninie, gdzie oprócz języka rosyjskiego uczyła również angielskiego. Jedenaście lat później przeszła do Szkoły Podstawowej nr 6 w Koninie, gdzie od 2001 r. pełniła też funkcję wicedyrektora. 

           

          Jednym z pierwszych posunięć nowej pani dyrektor była organizacja świetlicy w największym pomieszczeniu na parterze budynku szkolnego. -  

          Dzieci dojeżdżających było jednak dość dużo i te, które zjawiały się w szkole wcześniej, czekały na pierwszą lekcję na ławeczkach – pamięta Irena Soszyńska. – Świetlica była czynna już przed siódmą i szybko miałam odzew od rodziców, że są bardzo zadowoleni z tego rozwiązania. Tym bardziej, że po lekcjach dzieci też zostawały. Zajęcia prowadzili nauczyciele, którzy dzięki temu mieli godziny dopełniające im etat, co bardzo się przydało, kiedy w szkole zmalała liczba uczniów i był z tym problem. 

          Kolejnym pomysłem Ireny Soszyńskiej było pasowanie pierwszaków na ucznia-rycerza, które przeprowadzano na dziedzińcu gosławickiego zamku.  

          Jedna z pierwszych tego rodzaju uroczystości odbyła się we wrześniu 2006 r. i została uwieczniona w kronice szkolnej. Rangę ceremonii podnosił udział w niej odzianego w zbroję rycerza, który każdego z adeptów pasował prawdziwym mieczem. „Niektórzy z nich wyglądali na nieco wystraszonych, zwłaszcza, gdy rycerz uniósł w górę ogromny miecz.” – odnotowano w kronice. Po uroczystości wszyscy maszerowali przez całe Gosławice do szkoły, a poprzedzała ich Młodzieżowa Orkiestra Dęta ze szkoły górniczej. 

          - Starałam się, żeby we wszelkich naszych uroczystościach brało udział jak najwięcej mieszkańców Gosławic – mówi Irena Soszyńska. – Zawsze zachęcałam rodziców, żeby zapraszali na nasze Wigilie Bożego Narodzenia czy inne szkolne święta swoich sąsiadów i krewnych. To była prawdziwa integracja całej społeczności. 

           

          Do imprez zachęcających do dbania o środowisko przyrodnicze (jak na przykład akcja sprzątania świata) Irena Soszyńska dołączyła Dzień  

          Niezapominajki, wymyślony przez Andrzeja Zalewskiego, popularnego autora audycji Ekoradio. – Bardzo lubiłam jego programy i dlatego postanowiłam zachęcić młodzież do świętowania tego dnia również w naszej szkole – tłumaczy Irena Soszyńska. – Nie chciałam, żeby to był sztampowy apel z odczytaniem czegoś z kartki przez ucznia, więc nauczycielka od przyrody przygotowywała jakieś ciekawostki, a ja przynosiłam do szkoły ładną kępę niezapominajek i na forum całej szkoły przekazywałam dwójce czy trójce dzieci, które miały za zadanie przynieść za rok taką samą i podzielić się nią z innymi. 

           

          Od 2003 roku zaczęła regularnie wychodzić Dziesiątka, szkolna gazetka, która wcześniej pojawiała się tylko incydentalnie. Można w niej było znaleźć informacje o książkach, polecanych przez szkolną bibliotekę, ciekawostki językowe, historyczne, geograficzne i przyrodnicze czy wywiady z ciekawymi ludźmi. Był dział „Z naszego podwórka” czyli doniesienia z życia szkolnego oraz „Moje hobby” traktujący o zainteresowaniach, upodobaniach i umiejętnościach uczniów dziesiątki, i kilka innych.  

          Z myślą o rodzicach ukazywała się „10 Gazetka dla rodziców” z opracowanymi przez nauczycieli informacjami, poradami i wskazówkami z zakresu wychowania, edukacji, psychologii, promocji zdrowia i bezpieczeństwa.  

          Natomiast rolę szkolnej kroniki, której prowadzenia w tym czasie zaniechano, zaczęła pełnić strona internetowa, którą uruchomiono w 2003 r. Jednym z istotniejszym wydarzeń, które zostały w niej odnotowane w listopadzie 2010 r., było oddanie do użytku uczniom obu szkół kompleksu boisk orlika i placu zabaw. 

           

          W 2013 roku konkurs na dyrektora szkoły wygrał Karol Fritz, który urodził się 36 lat wcześniej w Koninie. Absolwent Instytutu Historii na Uniwersytecie Szczecińskim pierwszą pracę podjął w roku szkolnym  

          2000/2001 w Gimnazjum w Kościelcu. Rok później uczył już historii i wiedzy o społeczeństwie w Szkołach Podstawowych nr 9 i 10 w Koninie oraz Gimnazjum nr 3, III LO, szkole górniczej i Centrum Kształcenia Ustawicznego.  

          Za największy swój sukces młody dyrektor uznaje zinformatyzowanie gosławickiej podstawówki. – Jesteśmy teraz najnowocześniejszą ze wszystkich szkół w Koninie, wliczając w to również ponadgimnazjalne – uważa Karol Fritz.  

          W Szkole Podstawowej nr 10 tablice multimedialne są wykorzystywane podczas lekcji języka polskiego, języków obcych czy przedmiotów ścisłych. – Dzięki temu nauczyciele pracują na multibookach a uczniowie nie noszę do szkoły podręczników, które nauczyciel wyświetla im na tablicy. Ja też uczę w ten sposób historii – demonstrując lekcję o wielkich odkryciach geograficznych, dyrektor Fritz pokazuje mapę z trasami podróży Krzysztofa Kolumba, Vasco da Gamy i Ferdynanda Magellana. Puszcza przemówienie Stefana Starzyńskiego do lekcji o obronie Warszawy w 1939 r. i pokazuje umundurowanie polskiego żołnierza z tamtego czasu oraz obrazowe zestawienie różnic w uzbrojeniu armii polskiej i niemieckiej. – Z tablicy multimedialnej korzysta również pani ucząca w klasach jeden-trzy – dodaje dyrektor. 

          Zakup połowy z ośmiu tablic multimedialnych szkoła sfinansowała z własnego budżetu. – To nie są w końcu tak wielkie pieniądze, dzisiaj około sześciu tysięcy złotych, więc każdego roku konstruując budżet szkoły planuję zakup jednej takiej tablicy i proszę o dofinansowanie. W ten sposób po czterech latach mamy cztery tablice – wyjaśnia Karol Fritz. - Pozostałe wychodziłem u różnych sponsorów. Tę na przykład – gospodarz szkoły pokazuje na tablicę na kółkach, dzięki którym można ją przenosić w różne miejsca szkoły i wykorzystywać podczas apeli czy innych uroczystości – dostałem z Konińskiej Izby Gospodarczej.  

          Dzięki włączeniu szkoły w sieć miejską, internet w szkole działa bardzo sprawnie i szybko, a pracownicy porozumiewają się poprzez pocztę elektroniczną, której adres pozwala każdemu nauczycielowi indywidualnie zalogować się do sieci. - Unikamy w ten sposób sytuacji, że ktoś nie zna hasła do tablicy multimedialnej, przy której przyszło mu danego dnia pracować – chwali się dyrektor. - Nawet monitoring obsługuję na tablecie, również kiedy jestem w domu. 

           

          Od maja 2016 roku na stronie internetowej regularnie ukazują się aktualności z życia szkoły. Można wśród nich znaleźć między innymi informację o wygranej drużyny z Gosławic w powiatowych eliminacjach Ogólnopolskiego Turnieju Bezpieczeństwa w Ruchu Drogowym dla szkól podstawowych miasta Konina i awansie do finału wojewódzkiego. 

          Z kolei w marcu tego samego roku młodzi aktorzy z gosławickiej podstawówki wygrali ostatni etap Turnieju Świetlic w konkursie Małych Form Teatralnych. Jest tam również wzmianka o trzecim miejscu Michaliny Chmielewskiej z klasy piątej w Konkursie Piosenki Patriotycznej i Żołnierskiej, który odbył się w listopadzie 2016 r. w Młodzieżowym Domu Kultury. 

          Ze strony internetowej można też się dowiedzieć, że uczniowie jeździli rowerami do Lichenia, brali udział w obchodach święta 33 Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu (niektórzy zasiedli nawet za sterami Herkulesa czy MI-17) lub wybrali się na jednośladach na miejsce bitwy z 1863 roku pod Olszowym Młynem, gdzie uporządkowali miejsce wokół tablicy pamiątkowej i informacyjnej oraz złożyli pod nią kwiaty i zapalili znicze.  

          We wrześniu 2016 r., w ramach ogólnopolskiej akcji Narodowe Czytanie, czytali powieść Henryka Sienkiewicza „Quo vadis”, a 27 stycznia roku następnego roku uczniowie klas IV-VI spędzili „karnawałową noc w szkole”. Wyposażeni tylko w latarki uczniowie, pojedynczo wędrowali po ciemnym budynku szkoły, by wykonać najdziwniejsze zadania, rywalizowali w konkursie na najlepszy strój karnawałowy, sprawdzali się w zabawach zręcznościowych i grach planszowych, a przede wszystkim bawili się na dyskotece.  

          Wśród sukcesów, odnoszonych w tym czasie przez uczniów, warto wymienić pierwsze miejsce w IX Międzyszkolnym Konkursie Matematycznym „Mały Pitagoras” dla klas trzecich, zdobyte w czerwcu 2016 r. przez Mikołaja Banasiaka z IIIb, i Marty Markiewicz z szóstej klasy miejsce jedenaste wśród trzech tysięcy uczestników Ogólnopolskiego Testu Ortograficznego z całej Polski.  

           

          W 2017 roku szkoła w Gosławicach już po raz trzeci świętowała okrągły jubileusz swojego istnienia. Po raz pierwszy obchodzono w 1997 siedemdziesięciolecie. W ramach przygotowań uczniowie wykonali „siedemdziesiąt zadań na siedemdziesięciolecie”, a najbardziej namacalnym tego śladem jest jubileuszowa gazetka, w której zebrali wspomnienia żyjących wtedy jeszcze absolwentów i nauczycieli. Główne uroczystości odbyły się 12 grudnia 1997 r. i tego dnia ówczesny wojewoda koniński Stanisław Tamm odsłonił w szkole tablicę pamiątkową. Jubileusz osiemdziesięciolecia zorganizowano 22 października 2007 r. 

          Wzięli w niej udział byli dyrektorzy Dziesiątki – Jerzy Wesołowski i Janina Dominiak, nauczyciele emeryci oraz byli uczniowie.  

          Dziewięćdziesiątą rocznicę Szkoła Podstawowa nr 10 im. Adama Mickiewicza w Koninie świętowała 12 kwietnia 2017 r. Z tej okazji placówka została uhonorowana odznakę specjalną „Przyjaciel Dziecka” Towarzystwa Przyjaciół Dzieci „za stwarzanie sprzyjających warunków do wszechstronnego rozwoju dzieci, rozwijania ich uzdolnień, zainteresowań oraz otwartość na środowisko i aktywność społeczną”. Kolejnym wyróżnieniem było przyznanie szkole przez redakcję Przeglądu Konińskiego nagrody Benedykta. 

           

          Gratulacje i życzenia złożył pracownikom i uczniom szkoły prezydent Konina Józef Nowicki oraz wielu innych znakomitych gości, którzy uświetnili swoją obecnością uroczystość. Przejmująca część artystyczna w wykonaniu uczniów poświęcona była wojnie i dramatowi polskich oficerów, zamordowanych w 1940 r. przez NKWD, a wśród nich Stefanowi Rybarczykowi, ostatniemu przedwojennemu kierownikowi szkoły. Odczytanie fragmentów jego listów z Charkowa było szczególnie wzruszające dla jego córki Zofii Skalskiej oraz wnuczek – Doroty Skalskiej i Barbary Zielińskiej.  

          Kolejnym punktem jubileuszowych obchodów było odsłonięcie przed wejściem do szkoły tablicy pamiątkowej, poświęconą Stefanowi Rybarczykowi. Biało-czerwoną wstęgę razem z Zofią Skalską przecinali: zastępca prezydenta Konina Sławomir Lorek, dyrektor Karol Fritz i Henryk Kuznowicz, który tablicę ufundował. Niezwykle uroczystą oprawę nadał wydarzeniu Szwadron Kawalerii Ziemi Konińskiej. 

          Po powrocie do budynku wszyscy spotkali się na pierwszym piętrze gmachu, gdzie rozłożono szkolne kroniki i wyeksponowano co ciekawsze zdjęcia z historii gosławickiej podstawówki. O głównym bohaterze 90-lecia przypominały naścienne malowidła z portretem Stefana Rybarczyka na tle charkowskiego lasu. 

           

          Opowieść o ponad dziewięćdziesięcioletnich dziejach szkoły w Gosławicach kończymy w roku przygotowań i wdrażania kolejnej reformy oświaty, która tym razem wydłuża pierwszy etap edukacji do ośmiu lat. W Gosławicach powinna ona być o tyle łatwiejsza, że w 2015 r. Dziesiątka została połączona z Gimnazjum nr 4 w Zespół Szkół nr 1 w Koninie, a Karol Fritz został jego dyrektorem.  

          Ale ta historia zostanie dopiero napisana. Miejmy nadzieję że na jubileusz stulecia Szkoły Podstawowej nr 10 w Koninie lub – jak ją przed wojną nazywano - Szkoły Powszechnej w Gosławicach. 

    • Kontakty

      • Szkoła Podstawowa nr 10 im. Adama Mickiewicza Konin, ul. Leopolda Staffa 5
      • 632427214
      • https://sp10konin.edupage.org 62-510 Konin Poland
      • Inspektor Ochrony Danych Osobowych Marika Tomaszewska – Nowicka email: marika.tomaszewska-nowicka@konin.um.gov.pl oraz Zastępca Inspektora Ochrony Danych: Justyna Bruch, email: justyna.bruch@konin.um.gov.pl
    • Logowanie